29 gru 2008

Orfeusz - nie był kucharzem


Asia - Listopadowa ankieta była bardzo wyrównana. Z dwóch lokali z czołówki: Orfeusza i Cafe Lulu; zdecydowaliście, że powinniśmy odwiedzić właśnie restaurację przy Narutowicza.
Igor - Mroźny wieczór sprawił, że z przyjemnością weszliśmy do ciepłego lokalu. Po otwarciu pierwszych drzwi, obok których znajduje się bankomat, weszliśmy do przedsionka. Chwila konsternacji, czy aby to dobre drzwi. W środku pełno luster, małe okienko niczym od kasy biletowej i... zero ludzi. W końcu korytarzyka widoczne jedynie wejścia do toalet.
Asia - Kilka niepewnych kroków do przodu upewniło nas, że jednak dobrze weszliśmy. Weneckie lustra ustawione w "przejrzystą stronę" do nas pozwoliły nam zajrzeć do wnętrza i jednocześnie pozostać niezauważonymi przez kelnerów.
Igor - Nie wiem czemu miał służyć ten zabieg z lustrami, ale cóż, poszliśmy dalej. Weszliśmy na przestronny dobrze oświetlony hall, z którego widać było cały lokal, bar i wejścia do różnych przyciemnionych salek.
Asia - Zza baru wyłoniła się kelnerka. Przezornie zapytaliśmy o salę dla niepalących. Jest to pierwsza salka po lewej stronie. Dość ciemna, której jedna ze ścian jest oknem na ul. Narutowicza.
Igor - Ogólnie większość ścianek, także tych oddzielających salki, jest przeszklonych. W niektórych z nich stoją stroje z "pewnej sztuki".
Asia - Czyli wystrój taki teatralny. Wszak tuż obok Teatr Wielki. Gdy już usiedliśmy podeszła do nas kelnerka i podała karty. Zapaliła też świeczkę-podgrzewach na stole i odeszła.
Igor - Menu długie, wąskie złożone na 3. Do wyboru zakąski, zupy, makarony, sałatki, dania główne, desery oraz napoje w tym alkoholowe.
Asia - Co ciekawe bardzo różne są ceny tych dań. Najdroższa zakąska 29 zł, a najdroższe danie z makaronu 28 zł. Pobieżna lektura w sumie niewielkiej ilości dan pozwoliła mi zdecydować się na farfalle - makaron z kurczakiem i pieczarkami w sosie śmietanowym.
Igor - W menu wszystkie pozycje są opisane w dwóch językach - po polsku i pod spodem po angielsku. Ja po lekturze karty dań zdecydowałem się na sałatkę cesarskę z grillowanym kurczakiem i cebulką.
Asia - Mimo iż było zimno, więc naturalną do picia byłaby herbata lub wino... W menu dojrzałam jednak sok marchwiowy. Zapytałam kelnerkę czy to ten jednodniowy. Jakieś było moje zaskoczenie gdy usłyszałam, że mają sokowirówkę i sok jest świeżo wyciskany!
Igor - Ja nie miałem ochoty na napój. Stwierdziłem, że jeśli już coś, to po posiłku. Kiedy kelnerka odeszła, ja udałem się do toalety, którą widziałem przy wejściu do restauracji.
Asia - Ja w tym czasie porozglądałam się po Orfeuszu. Najbardziej oświetlona, środkowa część lokalu to część barowo-kawiarniana: wyściełane tkaniną krzesła, owalne stoły. Od niej odchodzą trzy sale z kwadratowymi stołami z obrusami (a w zasadzie serwetami) i drewnianymi krzesłami - to wygląda na część restauracyjną.
Igor - A kibelek? Schludny, czysty, ale jakiś taki nijaki. Ponadto osoby niepełnosprawne lub mające problemy z motoryką raczej z toalety nie skorzystają - tron jest faktycznie niczym tron, trzeba do niego dojść po kilku metalowych schodkach. Ale ja wszedłem tylko umyć ręce, mydło było sympatycznie pachnące. Zaraz wróciłem do stolika.
Asia - Chwilę po tym jak Igor wrócił kelnerka przyniosła mój sok, a zaraz po tym sztućce i nasze dania. Nie minęło 6 minut od złożenia zamówienia!
Igor - Szok! Szybko, za szybko! To nie miało prawa być przygotowane specjalnie dla nas, od razu nabraliśmy podejrzeń że wszystko zostało odgrzane w mikrofalówce.
Asia - Żeby nie było - nie podejrzewam, że gdy zamawiam makaron w restauracji to jest on dopiero gotowany, choć czasem czas oczekiwania na potrawę na to wskazuje. Ale tak szybkie podanie dań z mięsem sugeruje, że nawet mięsa są usmażone wcześniej. Ile wcześniej? Nie wiadomo.
Igor - Mój kurczak był pyszny w smaku, ale gdy ugryzłem dopiero w środku był gorący. Jednocześnie całość dość gumowata. Dobrze że choć dwie podane grzanki były ciepłe i chyba przygotowane dla mnie. Reszta sałatki... no cóż sałata dość chrupka, ale ten majonez którym była oblana, jakiś taki niepewny. Zjadłem całość, bo byłem głodny, ale na nic więcej apetytu już nie miałem.
Asia - Ja dostałam głęboki talerz z makaronem "kokardki", sporą ilością pieczarek, troszkę grillowanego kurczaka i całkiem smaczny sos śmietanowy. Całość zjadliwa, smaczna, bez jakiegoś zachwytu... Zjadłam. I tyle. Nawet tę suszoną pietruszkę, którą całość była posypana.
Igor - Po takim daniu, nie miałem już ochoty na jedzenie, na nic w tym lokalu. Myślałem że zjem coś lekkiego i pysznego, a dostałem coś co sprawiło uczucie połkniętego kamienia.
Asia - Spędziwszy więc niespełna 20 minut, postanowiliśmy wyjść. Poczekaliśmy kilka minut aż kelnerka zauważy, że skończyliśmy i poprosiliśmy o rachunek.
Igor - Całkiem spory jak na przekąski, które zjedliśmy. W tym czasie słuchałem muzyczni płynącej gdzieś w tle... no i nawet to jakos się nie udało - płyta się zacięła, a obsługa zauważyła problem dopiero po dłuższym czasie.
Asia - Dla kogo to może być lokal? Może dla tych co czekają na jakieś przedstawienie w teatrze, może na pogawędkę i lekturę prasy, bo koło wejścia stoi stojak (jakości kawy nie sprawdzałam!). Raczej nie na studencką kieszeń, ale i spotkania biznesowego tam nie wizę. Szybciej jakieś imprezy zamknięte. Wesela, komunie itp.
Igor - Może dla "klientów" pobliskiego sądu? Z pewnością nie jest do lokal z dobrym jedzeniem.

Wydatki:
Farfalle con pollo 19,00 zł
Sałatka cesarska 22,00 zł
Sok z marchwii 5,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +4
jedzenie: -2
czas: +2
wystrój: +4
czystość: +5


Ogólna ocena:

Restauracja Orfeusz
Łódź, ul. Narutowicza 43
tel. 042-631 98 06
www.restauracja-orfeusz.pl


Wyświetl większą mapę

13 gru 2008

W Biegu cafe - dobry przystanek

Asia - późna jesień zachęca do odwiedzania kawiarni i herbaciarni jak żadna inna pora roku. Zawitałam więc wieczorem do "W Biegu Cafe". Po maratonie w poszukiwaniu prezentów gwiazdkowych potrzebowałam chwili spokoju. I zaznaczam, że listę prezentów mam, szukałam tylko sklepów w których św. Mikołaj może spełnić prośby grzecznych dzieci.
Weszłam więc do W Biegu Cafe przy ul. Piotrkowskiej 69, bo jakoś ten sam lokal (?) czy raczej "wysepka" w Manfakturze mnie nie przekonuje. Podeszłam do kasy gdzie stał młody wysoki chłopak. Pora była już późna więc nie byłam zdecydowana na kawę. Poprosiłam więc o pomoc: lekka, słaba kawa lub rozgrzewająca herbata. Chłopak się uśmiechnął i stwierdził, że łatwego zadania nie ma. Zaproponował mi latte ew. herbatę zimową z nutką cytryny. Ponieważ ta "nutka" zabrzmiała bardzo fajnie zdecydowałam się na nią.
Chłopak zapytał tylko gdzie usiądę i rozpoczął przygotowywanie gorącej herbaty dla mnie. Wybrałam mały stolik pod ścianą. Świetna sprawa dla osób które przychodzą same na kawę. Zazwyczaj w tego typu lokalach są wygodne fotele i sofy - w sam raz na pogaduszki we dwie czy więcej osób. Tutaj zaś jest kilka małych stolików, takich jednoosoowych. Nie czuję wtedy, że ktoś powinien ze mną tu siedzieć. Dla tych, którzy chcą napić się kawy sami, ale jednocześnie nie tracić nic z tego co dzieje się na Piotrkowskiej przygotowany jest blat i stoliki barowe wzdłuż okna. Ciekawe rozwiązanie, zwłaszcza dla tych co idą Piotrkowską.
Nie czekałam długo na dzbanuszek i filiżankę. Odczekałam ustawowe 8 minut podane na ogonku herbaty przeglądając menu. Prócz kawy, herbaty i kanapek można tu zjeść normalne śniadanie i lunch (lokal jest czynny od 7.00 - rzecz mało spotykana). Ceny może nie zachęcają do częstego stołowania się, ale awaryjnie można coś przekąsić. Moja herbata nazywała się "Winter dream" marki Ronnefeldt. Po nalaniu do filiżanki zachwycił mnie jej przyjemny aromat i jasno złoty kolor. Ze stojącej na stoliczku szklaneczki wzięłam cukier (do wyboru zwykły- biały i trzcinowy). Ilość akurat na posłodzenie jednej filiżanki (niezbyt dużej).
W sumie z dzbanka "wycisnęłam" pięć filiżanek gorącego napoju. W międzyczasie przejrzałam bieżące wydanie Wyborczej i Newsweeka, ale w lokalu są też inne tytuły. Dla spragnionych najświeższych wiadomości - działa hot spot (bezprzewodowy dostęp do internetu). Panujący półmrok zapewnia intymność i pozwala się troszkę wyciszyć.
Jeśli chodzi o podsumowanie to na plus są godziny otwarcia: od 7.00 do 22.00, przyjemna spokojna atmosfera i małe stoliki. Zastanawia mnie cena mojej herbaty. Zapłaciłam 7 zł, choć w menu jest wersja: 5zł dla jednej osoby i 11 zł dla dwóch. Czyżby mnie policzyli za półtorej? ;-)

Wydatki: Herbata zimowa: 7,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +4
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +5


Ogólna ocena:

W Biegu cafe - Piotrkowska
ul. Piotrkowska 69
tel. 0-42 632 93 55
www.wbiegucafe.pl


Wyświetl większą mapę

Varoska - u bratanków


Asia - Zziębnięci, w sobotni wieczór postanowiliśmy odwiedzić lokal nie w Manufakturze, gdzie tłumy poszukują prezentów gwiazdkowych, tylko gdzieś...
Igor - ... gdzieś nie na Piotrkowskiej. Przechodząc koło hotelu Grand skręciliśmy w ul. Traugutta i postanowiliśmy skosztować kuchni węgierskiej.
Asia - Aż mi się ciepło w żołądku zrobiło na samą myśl o jakimś ciepłym, sycącym gulaszu. Jednak gdy tylko weszliśmy do Varoski zrozumiałam, że chyba dziś tu nie zjemy.
Igor - W lokalu odbywała się jakaś impreza, zdecydowanie zamknięta dla osób z zewnątrz. Zanim się jednak odwróciliśmy na pięcie podeszła do nas kelnerka, z informacją, że może zadzwonić do Anatewki (ten sam właściciel) i tam nam zarezerwować stolik. A za to, że musimy iść tam, dostaniemy 25% zniżki. Kelnerka zaczęła więc dzwonić a my grzecznie czekaliśmy w przedsionku, żeby nie przeszkadzać gościom.
Asia - Wtedy podszedł do nas mężczyzna (nie kelner) i zaprosił do środka mówiąc, że dziś tutaj jest impreza jego przyjaciela, ale jeśli chcemy to koło baru jest taki mały stoliczek, który możemy zająć.
Igor - Nie protestowaliśmy zbytnio i tym samym znaleźliśmy się na imprezie zamkniętej. Chyba urodzinowej, bo potem śpiewano "100 lat".
Asia - Zajęto się nami bardzo szybko. Odwieszono nasze płaszcze na wieszakach, podano menu, zapalono świeczki... Szczerze powiedziawszy byłam już głodna, więc z apetytem przeglądałam menu, które zaczyna się daniami polecanymi przez szefa kuchni, potem wybór przystawek, zup, dań głównych, surówek, dodatków i deserów. W sumie 65 różnych pozycji.
Igor - No ale my zatrzymaliśmy się przy tym co poleca szef kuchni. Wszak restauracja węgierska, a szef polecał m.in. gulasze.
Asia - Ponieważ lubimy potrawy właściwe dla danej kuchni, ja wybierałam pomiędzy gulaszem warzywnym a gulaszem na czerwonym winie, o pomoc w podjęciu decyzji poprosiłam kelnerkę, która zdecydowanie rekomendowała ten drugi.
Igor - Ponieważ Asia wzięła pierwsze danie na które zwróciłem uwagę, aby zamówić coś innego do spróbowania, zdecydowałem się na Gulasz z kaczki a'la Król Batory.
Asia - W menu dodatki wymienione są osobno. Do wyboru kluseczki węgierskie (które doradziła mi kelnerka) czy kasza gryczana, ale także frytki, ziemniaczki opiekane czy normalne ziemniaki.
Igor - Mi kelnerka doradziła ziemniaczki opiekane. Tak się teraz zastanawiam co mnie podkusiło, aby do gulaszu nie wziąć np kaszy gryczanej, ewentualnie kartofelków z wody...
Asia - Na dworze było już zimno, my zmarznięci, zdecydowaliśmy się więc na zamówienie jakiegoś wina. W menu widnieje jedynie pozycja "wino czerwone". Poprosiłam więc o czerwone półwytrawne.
Igor - Ja zdecydowałem się na wytrawne. Którego nazwy w tym momencie już nie pamiętam.
Asia - Chwilę po tym jak na naszym stoliczku pojawiły się kieliszki z winem, podeszła kelnerka nalała nam aperitif nie z butelki, a z pipy w postaci długiej rurki zakończonej banią. Białe wytrawne wino.
Igor - Fajny gest, gdyby nie to, że na stole stały już kieliszki z zamówionym winem. Jedno białe, drugie czerwone...
Asia - Na pusty żołądek wina zaczęły działać wyjątkowo rozgrzewająco. Gdy już odtajałam na tyle aby się ruszyć do toalety, poszłam kilka kroków obok baru. Dość przestronnej, unisex łazienki, z ogromnym lustrem (na całą długość) i zapasem papieru toaletowego.
Igor - Kiedy Asia zostawiła mnie samego przy stoliku, zrozumiałem czemu dostaliśmy ten "okazyjny stolik". Był to jeden z dwóch w minipalarni. Tuż przy barku, schowany od reszty sali parawanem, służył jako miejsce schadzek palaczy. To co dla nich było przyjemnością i odskokiem od imprezy, dla nas miało stać się przez kolejną godzinę naszego pobytu normą.
Asia - No niestety, palaczy było kilku. Co dało się odczuć zwłaszcza po wyjściu. Ale wróćmy do tego co działo się jak już skończyliśmy białe wino. Kelnerka podeszła do mnie i postawiła przede mną trójnóg z moim gulaszem. Do tego na talerzu kluseczki i warzywna dekoracja.
Igor - No przede mną też stanął podobny trójnóg - sprytne trzymadełko, pod którego podwieszony był kociołek, tak sprytnie że wisiał nad zapalonym podgrzewaczem.
Asia - Dzięki temu przez cały czas gulasz był ciepły. A nakładaliśmy go małymi wazówkami wprost na talerze. Efektowne dla oka. Ilość gulaszu była wystarczająca - nie za duża, nie za mała. Przyjemnie zapełniająca żołądek, niezbyt pikantna.
Igor - Moja kaczka była smaczna. Ciekawa w smaku, niezbyt tłusta, lekko twardawa, a na końcu pozostawiała lekki piekący smak na języku. Tylko te opiekane ziemniaczki, nijak mi się komponowały do kawałków mięsa i sporej ilości sosu.
Asia - Jeszcze zanim ostatecznie wybraliśmy danie główne w menu wpadły nam w oko desery. Ponieważ zaś po gulaszu czuliśmy, że jeszcze mamy miejsce w żołądkach, a palaczy akurat nie było, więc ja z menu poprosiłam o kulę naleśnikową z bitą śmietaną.
Igor - Tak, postanowiliśmy zaryzykować. Zwykle mieliśmy nie najlepsze doświadczenia, zwykle po fenomenalnym jedzeniu dostawaliśmy niejakie desery. Ja postanowiłem wziąć Palacinki z mielonymi orzechami i gorącą czekoladą.
Asia - Po kilku minutach kelnerka postawiła na stole dwa talerze. Jeden pełen bitej śmietany. Z czubkiem! Całość polana sosem ajerkoniakowym. Ogromna porcja. Pod pierzynką ze śmietany ukryty był naleśnik, a pod nim jeszcze pokaźna kulka lodów waniliowych. Rozkosz dla podniebienia.
Igor - Asi deser był biały, duży i zimny - mój to jego zaprzeczenie. Kilka naleśniczków (po węgiersku "palacinków"), które owijały mielone orzechy, a wszystko oblane ciemną czekoladą. Całość ciepła i pachnąca. Wszystko smakowało wyśmienicie.
Asia - O ustawieniu i ilości miejsc nie możemy zbyt wiele napisać, gdyż podczas naszego pobytu stoły były zestawione razem. Możemy troszkę za to opowiedzieć o pozostałym wystroju.
Igor - Z zewnątrz kamienica nie wyróżnia się jakoś specjalnie spośród typowej łódzkiej architektury. Natomiast wnętrze stylizowane jest nieco na dwudziestolecie międzywojenne. Witraże w przedsionku, podobne stylowo przy barku i w głównej sali. Wszystko niemal jak od Tiffaniego.
Asia - Pod sufitem są półki ze starymi butelkami i dzbankami. Na ścianach obrazy. Za barem dyskretne półki z alkoholem. W kilku miejscach kiście papryczek chili oraz czosnku.
Igor - Ogólnie węgierski klimat. Całe szczęście że można dogadać się z obsługą.
Asia - Dla kogo jest Varoska?
Igor - Z pewnością nie jest to restauracja dla ubogiego studenta. Nie jest to też najwyższa półka, na którą mało kogo stać. Miejsce jest w centrum, a jednocześnie nieco na uboczu. Jeśli ma się wystarczająco dużo szczęścia, można zaparkować autko tuż pod lokalem.
Asia - Określiłabym Varoske jako lokal na "specjalne okazje", choć zapewne są tacy, którzy mogliby jadać tam codziennie. Na jakieś biznesowe spotkanie w niedużym gronie jak znalazł, na imieniny, itp.
Igor - No i przy odrobinie szczęścia, drzwi Wam otworzy i zaprosi do stolika sam właściciel - Paweł Zyner.

Wydatki:
Budapesztański gulasz na czerwonym winie 26,00 zł
Gulasz z kaczki a'la Król Batory 32,00 zł
Kluseczki 5,00 zł
Ziemniaczki opiekane 4,00 zł
Kula naleśnikowa z bitą śmietaną 10,00 zł
Palacinki z mielonymi orzechami i gorącą czekoladą 12,00 zł
Wino czerwone 6,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +3
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +4


Ogólna ocena:

Restauracja Varoska
Łódź, ul. Traugutta 4
tel. 042-632 45 46
www.varoska.pl


Wyświetl większą mapę

PokazuJemy czytelników strony