27 sie 2008

Sioux - dziki zawód


Asia - Środa, popołudnie, zakupy... Koniec końców troszkę zgłodnieliśmy.
Igor - No nawet troszkę bardziej niż troszkę. Dlatego jak już znaleźliśmy się w Manufakturze, stwierdziliśmy że można coś tu przekąsić.
Asia - Przeszliśmy aż od kina do "food court" - zdecydowaliśmy przysiąść w ogródku sieciowej restauracji Sioux.
Igor - I tu, aby być uczciwym, należy powiedzieć że restauracjach Sioux byliśmy już parokrotnie. Chyba z dwa razy w lokalu przy ul. Piotrkowskiej i tyle samo razu w tym Manufaktorowym.
Asia - Nie zdarzyło się przy tym żebyśmy trafili do pustego lokalu. Zawsze zajętych jest tam więcej niż połowa miejsc. Na szczęście w ogródku znalazł się stolik dla nas. Chwilę po tym jak usiedliśmy podeszłą do nas kelnerka z menu.
Igor - Tak stolik... jeden z wielu stolików. Jeden z za wielu stolików. Aby do niego dojść, trzeba było przeciskać się między wieloma innymi stolikami i ustawionymi wokół nich krzesełkami, przeskakując przez podpory do stojących parasoli. A przy samym stoliku, w sam raz aby usiąść i siedzieć. O wstawaniu już mowy nie ma, bo oparcie krzesełka przyblokuje krzesełkiem klient za moimi plecami.
Asia - Ale na szczęście mieliśmy miejsce. Jak na te warunki nawet wygodne. No może poza tymi lampkami na środku - na każdym stole jest lampka, której nie da się przestawić, więc zerkaliśmy na siebie raz z prawa raz z lewa wybierając dania z menu.
Igor - I to nie jest wymysł tylko tej restauracji i tylko ogródka. Za każdym razem, te lampki stawały pomiędzy nami.
Asia - Wróćmy jednak do jedzenia i obsługi. Ponieważ byliśmy dość głodni zależało nam na daniu które dostaniemy szybko, lub na jakiejś przekąsce na początek.
Igor - A kelnerka pojawiła się po około 5 minutach od naszego przyjścia. Troszkę zacząłem się niecierpliwić że tak długo. No ale dobra kelnerka, to już połowa sukcesu knajpy. Była uśmiechnięta i od razu zaproponowała nam coś do picia. My wiedzieliśmy, że musimy coś zjeść na szybko, spytaliśmy się jej co może nam polecić.
Asia - Dziewczyna rozpoczęła wymienianie przystawek na ciepło... stanęło na porcji pieczywa czosnkowego oraz porcji z serem. Nawet nie wybraliśmy napojów - chcieliśmy aby te tosty trawiły do nas. Gdy kelnerka odeszła zaczęliśmy wybierać właściwe dania.
Igor - Co by tu wybrać? Menu Siouxa słynie z nietuzinkowych nazw. To już któryś raz, kiedy spotykamy się w menu z jakimiś wymyślnymi nazwami dla zwykłych dań. Nie wiem czemu ma to służyć, chyba tylko pokazaniu jak bujną wyobraźnię ma twórca takiej karty dań.
Asia - Takie wymyślne nazwy są także m.in. w HollyŁódź. Ja w Sioux wybrałam "lot orła stepowego" czyli filet z kurczaka grilla z frytkami i surówką. Brzmiało ciekawie.
Igor - Ja kierowałem się opisami, a nie tymi nazwami. Ale wziąłem tez pod uwagę, w jakiej knajpie jesteśmy... dziki zachód to także Meksyk. Wybrałem zatem meksykańskie danie Fajitas de cerdo, czyli kawałki marynowanego mięsa smażonego z cebulą, papryką, przyprawą meksykańską, podawane na gorącej patelni z sosami i dwoma tortillami na ciepło w koszyczkach.
Asia - Gdy wybraliśmy dania, na stole pojawiły się koszyczki z naszą ciepłą przystawką. 4 grube kromki, przyjemnie przysmażone, z odrobiną sera, delikatnie chrupiące. Kelnerka przyjęła od nas zamówienie na główne jedzenie i zostawiła nam jedno menu - gdybyśmy chcieli coś domówić.
Igor - Pieczywo czosnkowe było wyśmienite. Chrupiące, delikatnie nasmarowane czosnkiem, a ser przyjemnie przypieczony. Trochę szkoda, że te koszyczki takie dziurawe, bo zostawiłem pełno okruszków na stole. Niemniej, palce lizać.
Asia - Myślałam, że napiszesz coś o menu, ale widać tak przyjemnie wspominasz to smaczne pieczywo, że wyleciało Ci z głowy. A słówko o menu trzeba napisać... Niestety, widać że nie wytrzymuje ono próby czasu i ilości klientów. Wprawdzie okładki są drewniane, więc dużo im nie zaszkodzi, ale papierowe kartki z metalowymi narożnikami po prostu odpadają.
Igor - No faktycznie, menu wyglądało nieapetycznie. W przeciwieństwie do pieczywka. No ale wszystko co smaczne, szybko znika. Równie szybko pojawiła się kelnerka, która z uśmiechem na twarzy zapytała, czy już zdecydowaliśmy co do picia.
Asia - Tradycyjnie wybrałam wodę - gdyby danie było za ostre, mam czym przepłukać kubeczki smakowe; gdy niesmaczne, zapycham sobie żołądek wodą.
Igor - Ja wybrałem ice tea. Zaraz po tym udałem się do toalety. No i powiem wam, że równie oryginalnej jeszcze nie widziałem. Niby nic specjalnego, ale wchodzi się przez skrzypiące zablokowane zablokowane dość oryginalną zasuwką/skobelkiem zamiast klamki. W środku, pierwsze pomieszczenie to umywaleczka - mała, ale kran idealnie po środku. Niby głupi szczegół, ale mało to knajp w których kran jest na wysokości zewnętrznej krawędzi umywalki? I jak tam się nie pochlapać? Następne drzwi prowadzą do półokrągłego pomieszczenia z pisuarem. A następne pomieszczenie, znajduje się na końcu tego ślimakowatego pomieszczenia. Ślimakowatego, bo po toalecie łazi się jak po wnętrzu skorupy ślimaka. Wszystko czyste i pachnące.
Asia - Damska toaleta to raczej jaskinia. Duża owalna przestrzeń z muszką po jednej stronie i umywalką po drugiej. To chyba pierwsza toaleta w której poza lustrem nie ma ani jednej linii prostej (ściany łączą się łukiem z sufitem - całość wygląda jak wnętrze jaja).
Igor - Kiedy wróciliśmy, zaraz po tym przyszła kelnerka i postawiła przed nami nasze dania. Życzyła smacznego i zostaliśmy sami. Ja z gorącym talerzem i z koszyczkiem obok, a Asia ze swoim talerzem i trzema sosami.
Asia - Na moim talerzu była ogromna pierś "orła", troszkę frytek, trzy surówki i pita w kształcie gwiazdy. Rozpoczęłam od surówek (smakowały jak kupne) bo widziałam że cieknie z nich sok... a nie ma nic gorszego niż podmoknięte frytki. Niestety, jadłam zbyt wolno i każda kolejna frytka nasiąkała coraz mocniej sokiem z buraczków/ białej kapusty. Co do mięsa to mogę powiedzieć, że było. Cienkie, delikatnie wysmażone. Bez rewelacji smakowych, ale smaczne. Sosy były zjadliwe, nie jakoś specjalnie zachwycające - konsystencja gęsta, smak całkiem-całkiem; szkoda tylko, że miały zaschniętą skórkę na górze.
Igor - Natomiast moje danie, to niestety porażka. Liczyłem na coś pysznego, a dostałem jakieś leczo ze skrawkami wypieczonej shoarmy. Wszystko strasznie ciężkie w smaku. Cebula, papryka i sos - to główne składki tego dania. Gdybym szedł na popijawę, z dużą ilością alkoholu, to pewnie takie jedzenie by mnie uratowało, ale tym razem chciałem coś mniej ociekającego tłuszczem. Dodatkowo moje tortille, które podano mi na osobnym koszyczku, mimo że miały być ciepłe, to już w chwili podania były chłodne. Mieszałem widelcem i wybierałem co lepsze kąski. Nawet ciekawa forma podania dania - na gorącym grubym talerzu, nie sprawiała że mi bardziej smakowało. Ale i tam bym pewnie nie dał rady zjeść wszystkiego, fakt bo porcja była naprawdę duża.
Asia - Ja swoje danie skończyłabym pewnie dużo wcześniej gdyby nie pita... Dość niewyrośnięta, dość gumowata. Słowem jeden kęs żułam przez ponad minutę. Jedzeniowo nie byłam usatysfakcjonowana. Ale obsługa - bez najmniejszych zastrzeżeń. Gdy jedliśmy kelnerka podeszła i mimochodem zapytała czy nam smakuje. Odmruknęliśmy coś przeżuwając swoje porcje.
Igor - Czy się najadłem? Nie. Czy zjadłbym coś więcej? Też nie. W ustach i w brzuchu czułem rozlewający się tłuszcz mojego dania. Jedyny smaczny element, to ta "meksykańska przyprawa", ale to trochę mało na uratowanie spapranego dania. Dlatego też, gdy przyszła kelnerka spytać się, czy może mamy ochotę na deser, podziękowałem i poprosiłem o rachunek.
Asia - Kelnerka zapytała czy chcielibyśmy zapłacić kartą czy gotówką. Ponieważ wybraliśmy kartę, dziewczyna zniknęła w lokalu i wróciła z przenośnym terminalem. Wreszcie lokal gdzie nie trzeba chodzić do baru czy na zaplecze (vide: Wielki Mur), zwłaszcza, że w Sioux ciężko się poruszać.
Igor - No właśnie, wnętrze jest dość ciasne, co sprawia że osoby tu siedzące mogą się czuć nieco skrępowane i jak na jakiejś stołówce. Trzeba przyznać, że dekoratorzy włożyli wiele wysiłku w stworzenie fajnego klimatu. Właściciel chyba tez włożył sporo funduszy, które teraz za wszelką cenę chce odzyskać, maksymalnie dużą ilością stolików na metr kwadratowy.
Asia - Ale ilość przebywających tam ludzi o czymś świadczy. Być może my tylko trafiliśmy w środku tygodnia na niezbyt smaczne dania? Nie przekreślam tej knajpy, bo kilka razy jedliśmy już tam bardzo smaczne rzeczy. Jednak poleciałabym ją bardziej na wypad z kumplami niż na romantyczną kolację czy posiedzenie z dziećmi.
Igor - Ja wolę Siouxa na Piotrkowskiej, bo tam faktycznie jedliśmy smacznie. No ale teraz musi upłynąć sporo wody w Łódce, abym zapomniał smak jedzenia w Sioux.

Wydatki:
Podniebny lot orła stepowego 19.90zł
Fajitas de cerdo 23.90zł
Pieczywo czosnkowe z serem 7.90zł
Pieczywo czosnkowe 5.90zł
Ice Tea 0,25l 3.50zł
Woda 0,25l 3.00zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 5
jedzenie: -2
czas: 4
wystrój: 5
czystość: 5


Ogólna ocena:


Restauracja „Sioux”
Łódź, Manufaktura
tel. 0-42 632 33 80
www.sioux.com.pl


Wyświetl większą mapę

22 sie 2008

Analogia - do smaku


Asia - W piątkowe popołudnie Igor zadzwonił, że zabiera mnie na Stary Rynek - stwierdziłam "czemu nie", jak się okaże, że nie ma tam co zjeść to Manufaktura jest obok.
Igor - Bo Łódź kulinarna to nie tylko Piotrkowska i Manufaktura, a kiedyś widziałem że coś powstało na naszym Starym Mieście.
Asia - Zawitaliśmy zatem do lokalu o wdzięcznej nazwie Analogia.
Igor - Kompletnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Czy idąc tam zrobiliśmy jakieś rozpoznanie? Nie. Czy wiedzieliśmy jaką kuchnię tam serwują? Nie. Czy wiedzieliśmy jakie są ceny? Też nie. No ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tego nie sprawdzili na własnym podniebieniu.
Asia - Podeszliśmy do lokalu z lekką niepewnością... Na zewnątrz restauracji, pod arkadami, znajdują się trzy stoliki - więc można jeść i patrzeć na park i rynek. Postanowiliśmy jednak wejść do środka. Ciemne stoły i jasne materiałowe krzesła sprawiały przytulne wrażenie.
Igor - Wejście sprawia wrażenie lokalu hmmmmm wysmakowanego. Weszliśmy do środka, do pierwszej sali. Dużo miejsc, każde przytulne, duże kanapy i wygodne krzesła. Na ścianach obrazy, nad każdym stoliczkiem stylowe żyrandole. Przez chwilę się obawiałem, czy aby menu nie będzie po francusku ;-)
Asia - Gdy tylko usiedliśmy podeszła do nas uśmiechnięta kelnerka i podała dwa menu. Niezbyt obszerne. Formatu A3, złożone na pół. Zachęcająco wyglądała okładka informując: "kuchnia polska", "kuchnia niemiecka", "kuchnia żydowska", kuchnia rosyjska".
Igor - No i wyjaśniła się konwencja lokalu. Cztery kultury tworzące Łódź, w tej restauracji odwzorowywane są poprzez kuchnie czterech nacji. Bardzo ciekawy zabieg i taki łódzki - w sam raz na Rynek Starego Miasta.
Asia - Szybko podjęliśmy więc decyzję o spróbowaniu czegoś z każdej kuchni. Mnie w oko wpadł na początek indyk w cymesie, z ryżem i migdałami i zielonym groszkiem (kuchnia żydowska).
Igor - Ja postawiłem na kuchnię rosyjską, a z niej Bitki Skobielewa, puree ziemniaczane, kiszony ogórek. Jako że byłem bardzo głodny, stwierdziłem że zjem także jakąś przystawkę. Zdecydowałem się na "ciepłą zakąskę" z kuchni polskiej, czyli Placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną, które można też otrzymać z konfiturą. Ja zostałem jednak przy śmietanie.
Asia - Gdy usłyszałam o tych plackach ziemniaczanych sama zrobiłam się bardziej głodna! Jednak po przejrzeniu menu i gramatur poszczególnych dań i zakąsek zdecydowałam się na coś międzynarodowego - blanszowane warzywa. Liczyłam, że na sam koniec skosztujemy czegoś z kuchni niemieckiej.
Igor - Kelnerka, która przyjęła zamówienia zniknęła na zapleczu, a ja stwierdziłem że odwiedzę toaletę. Trafić do niej nie jest trudno, bo znajduje się tuż obok wejścia. Wspólne wejście dla kobiet i mężczyzn prowadzą do korytarzyka z umywalką i lustrem, a dopiero oddzielne drzwi prowadzą do toalet. Wszędzie czysto i pachnąco. No może troszkę zdziwił mnie brak żarówki w jednej z lampek... ale to tylko szczegół.
Asia - Ja w tym czasie rozglądałam się po naszej sali. Ciekawy bar z ciemnego drewna, jasne ściany, ciemna podłoga, figurki żydów z monetami, herb Łodzi z 1915 r., obrazy na ścianach. Słowem - sala wyglądała jak pokój, gustownie urządzony pokój.
Igor - Kiedy wróciłem, na stole stały już nasze napoje. W szklance było już trochę nalane, reszta czekała w buteleczce.
Asia - W zasadzie czekaliśmy na przystawkę około 15 minut, ale zaaferowani detalami, dodatkami i ogólnie atmosferą panującą w Analogii nie zauważyliśmy upływającego czasu.
Igor - Tak, choć w lokalu była bardzo mało ludzi... Czekaliśmy, aż się doczekaliśmy. Pojawiła się przesympatyczna kelnerka i położyła przed nami sztućce. Czy na danie musieliśmy czekać długo? Nie, bo sztućce to był znak, że zaraz otrzymamy nasze przystawki.
Asia - Przede mną kelnerka postawiła ogromny biały talerz z bukietem kolorowych warzyw. Zapachniało smakowicie. Spróbowałam i oniemiałam - dostałam ciepłe warzywa, jeszcze chrupiące wewnątrz, o niesamowicie żywych kolorach. Super przygotowane!
Igor - A ja otrzymałem trzy placki ziemniaczane, każdy z osobna polany śmietaną. Spróbowałem i stwierdziłem że dobre. Nie rewelacyjne, ale poprawne, nie wysmażone na wiór, ani też niedosmażone. Nie najadłem się, ale i oto chodziło. Miło zaspokoiłem największy głód i czekałem na danie główne.
Asia - A dania główne pojawiły się niebawem. Najpierw kelnerka położyła przy mnie sztućce, następnie miseczkę w zielonym groszkiem, obok Igora kiszone ogórki i poszła po talerze.
Igor - Po chwili oczekiwania, przyszła kelnerka i postawiła przed nami nasze dania. Życzyła smacznego i zostaliśmy sami. Tylko my i piękny zapach jaki unosił się z talerza... Aż się chciało jeść.
Asia - Niestety, internet nie pozwala załączać zapachów do notek na blogu, ale proszę wyobraźcie sobie zapach prażonych migdałów, pieczonego indyka i delikatną, słodką woń cymesu. Migdały były wymieszane z ryżem i uformowane w zgrabną kulkę. Indyk był w panierce, polany cymesem i posypany migdałami. Jako dekoracja na talerzu znajdowała się załata, pietruszka, cytryna i pomidor. Słowo jeszcze tylko o groszku. Był blanszowany podobnie jak moja przystawka. Ciepły, twardy i lekko słodki. Całość komponowała się idealnie.
Igor - A co ty tam mówisz! Moje danie to dopiero był "cymes"! Coś przesmacznego. Bitki miękkie i soczyste, kruche i wyborne w smaku. No i do tego ten wyśmienity sos. Nie będę się dalej rozpisywał, bo aż mi ślinka leci. Tak czy inaczej, całość wspaniała w smaku. Tak byłem odurzony smakiem mięsa, że nawet nie zwróciłem uwagi, że zamiast puree z menu, zostały mi podane zwykłe kartofle. Nie szkodzi, to te bitki były gwiazdą wieczoru. Aha i do tego kiszone ogórki. Chciałoby się rzec, "jak u mamy"... Mamo, przepraszam, ale czasem ogórki wychodzą Ci gorsze niż te które jadłem w Analogii. Ale tylko czasem ;-)
Asia - Przed rozpoczęciem jedzenia pamiętałam, że chcieliśmy spróbować deser z kuchni niemieckiej. Jednak porcje były tak sycące, że o deserze nie chciałam nawet słyszeć. Po prostu nie miałam miejsca, a wszystkie moje zmysły chłonęły te smakowite zapachy i obrazy.
Igor - Czy warto dalej rozpisywać się jak pyszne było jedzenie? Może i warto, ale bardziej warto się po prostu wybrać do Analogii.
Asia - Polecamy tę knajpę wszystkim tym, którzy cenią sobie spokój. Wydaje mi się, że można tam zorganizować zarówno biznesowe spotkanie jak i rodzinną uroczystość.
Igor - Ale to także doskonałe miejsce na romantyczna kolację. Jest tu wszystko co potrzeba - cisza, wygodne siedzenia, piękne wnętrza, sympatyczna obsługa, no i oczywiście pyszne jedzenie. A jakie ceny? Kiedy skończyliśmy nasze posiłki, kelnerka przychodziła i zabierała każdy talerzyk w tym momencie, w którym powinna - w momencie kiedy był już nieużywany. A kiedy już skończyliśmy wszystko, kelnerka spytała się czy może jeszcze w czymś nam służyć. Poprosiliśmy o rachunek. Byłem pewien, że będzie trzycyfrowy.
Asia - Istotna informacja: w lokalu można płacić kartą. Okazało się jednak, nasz rachunek opiewał na kwotę poniżej 100 zł. Tak smaczne jedzenie, taka ilość, za taką cenę?
Igor - I tak na koniec, tytułem podsumowania: jeszcze się nie zdarzyło, abyśmy we wszystkich kategoriach przyznali jakiemuś łódzkiemu lokalowi same piątki. To oznacza tylko jedno: jeśli tam jeszcze nie byliście, to czym prędzej nadróbcie te zaległości, zwłaszcza że Festiwal Dialogu 4 Kultur, już na dniach. Tak więc do zobaczenia, bo i my tam z pewnością wrócimy.
Wydatki:
Placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną 10.00zł
Warzywa blanszowane 4.00zł
Bitki Skobielewa, puree ziemniaczane, kiszony ogórek 28.00zł
Filety z indyka w cymesie, ryż zapiekany z płatkami migdałowymi, zielony groszek 24.00zł
Sok 0,2l 3.50zł
Woda 0,2l 3.00zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 5
jedzenie: 5
czas: 5
wystrój: 5
czystość: 5

Ogólna ocena:

Restauracja „Analogia”
Łódź, St. Rynek 2
tel. 0-42 636 56 56
www.analogia.com.pl


Wyświetl większą mapę

2 sie 2008

HollyŁódź - to nie był film


Asia - W ankiecie umieszczonej na naszej stronie w lipcu do wyboru były lokale takie jak: Malinowa, Marrakech, Karczma Bazyliszek i HollyŁódź. Niewielką przewagą wygrało HollyŁódź, choć to lokal, który z racji nazwy i wystroju powinno się odwiedzić zwłaszcza w czasie Camerimage.
Igor - Choć nie ukrywam, że z racji walki do końca z Malinową, także i tam zawitamy niebawem. No ale dzisiaj odwiedziliśmy zwycięzcę.
Asia - HollyŁódź ciężko przegapić. Znajduje się na rynku Manufaktury - w tym samym budynku co dyskoteka Elektrownia. W sezonie letnim przed wejściem znajduje się dość duży ogródek.
Igor - Wszystko co do tej pory słyszałem o tym lokalu to: nazwa, oraz to że potrawy nazwano tytułami różnych filmów. Pomysł dość ciekawy zwłaszcza w mieście aspirującego do miana filmowego. Tak więc kompletnie nie wiedziałem co zamówić, ani z czego będę wybierał.
Asia - Gdy tylko zajęliśmy miejsca przy stoliku w ogródku, podeszła do nas kelnerka i podała nam duże (A4) zalaminowane menu. Niezbyt grube.
Igor - Z mojego menu wysypały się trzy, luźno włożone, także zalaminowane karty. Dwie sztuki "Kids menu", oraz jedna z "mrożonymi kawami". Kilka chwil lektury i już wiem że przyszliśmy do restauracji, która opisuje się mianem "pizzeria & trattoria". Tylko czemu taka nazwa?
Asia - Nazwa pizzeria jest jak najbardziej zasłużona - do wyboru kilkanaście rodzajów pizzy. Pozostałych dań skromnie: kilka zup, parę dań głównych, cztery desery, kilka drinków. Wszystko o nazwach filmowych.
Igor - No właśnie nie wszystko! Bo tytułowe pizze, już takich nazw nie mają. A pozostałe nazwy dań... no cóż. Rozbawiła mnie nazwa dla żeberek "Kolekcjoner kości", natomiast zdziwiło mnie to, iż w lokalu o tak łódzkiej nazwie jest tylko jedno danie z nazwą filmu nakręconego w Łodzi. Honoru broni Vabank - a pod tą nazwą kryje się jakaś tajemnicza zupa dnia.
Asia - Ja wybrałam "Miłość, nie przeszkadzać" - czyli makaron penne z brokułami i Gorgonzolą, ale jak zamawiałam to kelnerka poprosiła jednak o nazwę nie-filmową.
Igor - No właśnie, skoro nawet obsługa nie zna nazw, to po co je nadawać? Ja już nie zamawiałem "Klejnotu Nilu", lecz poprosiłem o Łososia norweskiego z grilla. Ważna uwaga - do wszystkich dań, trzeba domówić dodatki. Ja zdecydowałem się na porcję frytek.
Asia - Poprosiliśmy także o zimne napoje, jeszcze przed jedzeniem. Na szczęście kelnerka doskonale zrozumiała nasze pragnienia i zimne picie stanęło na stole kilka chwil później. Dla mnie szklaneczka zimnej wody, a dla Igora Sprite.
Igor - Mieliśmy przy tym chwilkę czasu aby porozglądać się po ogródku... każda z kelnerek miała swój "rewir" i bez większych problemów sobie z nim radziła. Szkoda, że żadna z osób nie zamiatała ogródka, albo przynajmniej nie zbierała z ziemi mniejszych śmieci jak pety.
Asia - Ja ten moment wykorzystałam na poszukanie toalety. Gdy weszłam do środka budynku poczułam przyjemny chłód klimatyzacji. Bez trudu znalazłam toaletę. Dość dużą, przestronną, ale jednocześnie ciemną. Na poprawkę makijażu raczej panie nie mają co liczyć. Jedyna rzecz, która mnie uderzyła to duża, jasna kartka na ciemnych płytkach - zawierała co godzinę podpisy, potwierdzające kontrolę czystości. Szkoda, że definicja słowa czystość nie zawiera także czyste lustra.
Igor - Wnętrza całej restauracji to przede wszystkim ogromny napis "HollyŁódź" wzorowany na kalifornijskim pierwowzorze. Poza tym widać, że właściciele włożyli wiele siły i środków w udekorowanie wnętrz. Niemniej jakoś wnętrza kompletnie nie korelują z nazwą lokalu, nie pasowało mi to za bardzo.
Asia - Chwilę później przyszła kelnerka z naszymi daniami (jakieś 20 min od złożenia zamówienia). Moje penne było podane w niewielkiej miseczce. Przyjemnie ugotowany makaron, mocno rozdrobnione różyczki brokułów i dużo Gorgonzoli. Wszystko przyjemnie ciepłe i wyraziste w smaku.
Igor - Na moim kwadratowym talerzu, znalazłem poza porcją frytek, także trzy kawałki łososia pokrojone w dzwonka. O frytkach mogę powiedzieć tylko tyle, że olej na którym były zrobione, swoją świeżość miał już dawno za sobą. Łosoś zaś, był przepyszny - soczysty, wyrazisty w smaku, dobrze wysmażony, pachnący. Aż chciało się jeść.
Asia - Moja porcja, choć nie sprawiała wrażenie dużej, przyjemnie zapełniła mój żołądek. Jednak chciałam zmienić intensywny smak sera na jakiś bardziej słodki, wakacyjny. Na stole w dalszym ciągu mieliśmy jedną kartę, więc przejrzeliśmy ją pod kątem deserów... Zdecydowaliśmy się na koktajle lodowe. Ja wybrałam Carlo (mleko, gałka lodów truskawkowych, syrop truskawkowy i bananowy, bita śmietana) a Igor - Madame (sorbet ananasowy, mleko, sprite, likier cytrynowy, syrop z czarnego bzu i lód).
Igor - Mój koktajl sprawi przyjemność wszystkim, lubiącym orzeźwienie i nietuzinkowe smaki. Z pewnością nie jest to deser do zasłodzenia, bo koktajl jest dzięki składnikom, dość specyficzny w smaku. Wyraźnie wybija się smak ananasa, a reszta dodatków stanowi tylko miłe uzupełnienie. Dla mnie, osoby lubiącej słodkie desery, koktajl był lekkim zawodem. Ale za to Asia dostała coś przepysznego.
Asia - W szklance przypominającej szklankę do piwa, o pojemności 0,3; dostałam coś rewelacyjnego. Jednocześnie gęste i słodkie, syrop truskawkowy i bananowy stworzyły rewelacyjną mieszankę słodkości. Do tego wszystkiego bita śmietana dodatkowo zagęszczająca całość. Zdecydowanie polecam ten koktajl jako deser.
Igor - No i nastał czas płacenia. Jedno spojrzenie na kelnerkę i od razu wiedziała o co chodzi. Do obsługi nie mam żadnych zastrzeżeń. Podeszła tylko aby się spytać, czy chcemy płacić gotówką czy kartą.
Asia - Plusem tego lokalu jest jego lokalizacja - w samym sercu Manufaktury. Pozwala to śledzić grę na plaży, wypatrywać znajomych... wieczorem zaś można popatrzeć na trendy mody dyskotekowej ;-) bo restauracja połączona jest z klubem "Elektrownią RP".
Igor - To co mi się nie podobało w całej tej restauracji to brak spójności. Idąc do restauracji nazywającej się tak szczególnie, spodziewałem się czegoś więcej niż kilku nazw-tytułów i to jeszcze niełódzkich filmów. Dodatkowo, kompletnie nie rozumiem, czemu zdecydowano się tylko na włoską kuchnię, a nie międzynarodową. Karty menu ani kelnerki także nie wyróżniały się niczym szczególnym. No i na koniec wystrój, który... no właśnie, tylko z imitacji amerykańskiego napisu Hollywood, był jakoś filmowy.
Asia - To ja jeszcze na koniec napiszę słówko o cenach - zdecydowanie klubowych, zwłaszcza jeśli chodzi o alkohole. Małe piwo butelkowe 6 zł, 40ml wódki za 7 zł i tak dalej... to znaczy drożej.
Igor - Może kiedyś wrócimy jeszcze do HollyŁódź, aby spróbować pizzy.

Wydatki:
Makaron penne z brokułami 16.00zł
Łosoś norweski z grilla 18.00zł
Frytki 5.00zł
Woda 3.00zł
Sprite 0,2l 4zł
Koktajl Carlo 11.00zł
Koktajl Madame 11.00zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 5
jedzenie: 4
czas: 4
wystrój: 3
czystość: 3

Ogólna ocena:

HollyŁódź Pizzeria & trattoria
Łódź, Manufaktura
tel. 042-633 03 42
www.elektrownia1912.pl/restauracja



Wyświetl większą mapę

Film z mmLodz.pl

PokazuJemy czytelników strony