29 gru 2008

Orfeusz - nie był kucharzem


Asia - Listopadowa ankieta była bardzo wyrównana. Z dwóch lokali z czołówki: Orfeusza i Cafe Lulu; zdecydowaliście, że powinniśmy odwiedzić właśnie restaurację przy Narutowicza.
Igor - Mroźny wieczór sprawił, że z przyjemnością weszliśmy do ciepłego lokalu. Po otwarciu pierwszych drzwi, obok których znajduje się bankomat, weszliśmy do przedsionka. Chwila konsternacji, czy aby to dobre drzwi. W środku pełno luster, małe okienko niczym od kasy biletowej i... zero ludzi. W końcu korytarzyka widoczne jedynie wejścia do toalet.
Asia - Kilka niepewnych kroków do przodu upewniło nas, że jednak dobrze weszliśmy. Weneckie lustra ustawione w "przejrzystą stronę" do nas pozwoliły nam zajrzeć do wnętrza i jednocześnie pozostać niezauważonymi przez kelnerów.
Igor - Nie wiem czemu miał służyć ten zabieg z lustrami, ale cóż, poszliśmy dalej. Weszliśmy na przestronny dobrze oświetlony hall, z którego widać było cały lokal, bar i wejścia do różnych przyciemnionych salek.
Asia - Zza baru wyłoniła się kelnerka. Przezornie zapytaliśmy o salę dla niepalących. Jest to pierwsza salka po lewej stronie. Dość ciemna, której jedna ze ścian jest oknem na ul. Narutowicza.
Igor - Ogólnie większość ścianek, także tych oddzielających salki, jest przeszklonych. W niektórych z nich stoją stroje z "pewnej sztuki".
Asia - Czyli wystrój taki teatralny. Wszak tuż obok Teatr Wielki. Gdy już usiedliśmy podeszła do nas kelnerka i podała karty. Zapaliła też świeczkę-podgrzewach na stole i odeszła.
Igor - Menu długie, wąskie złożone na 3. Do wyboru zakąski, zupy, makarony, sałatki, dania główne, desery oraz napoje w tym alkoholowe.
Asia - Co ciekawe bardzo różne są ceny tych dań. Najdroższa zakąska 29 zł, a najdroższe danie z makaronu 28 zł. Pobieżna lektura w sumie niewielkiej ilości dan pozwoliła mi zdecydować się na farfalle - makaron z kurczakiem i pieczarkami w sosie śmietanowym.
Igor - W menu wszystkie pozycje są opisane w dwóch językach - po polsku i pod spodem po angielsku. Ja po lekturze karty dań zdecydowałem się na sałatkę cesarskę z grillowanym kurczakiem i cebulką.
Asia - Mimo iż było zimno, więc naturalną do picia byłaby herbata lub wino... W menu dojrzałam jednak sok marchwiowy. Zapytałam kelnerkę czy to ten jednodniowy. Jakieś było moje zaskoczenie gdy usłyszałam, że mają sokowirówkę i sok jest świeżo wyciskany!
Igor - Ja nie miałem ochoty na napój. Stwierdziłem, że jeśli już coś, to po posiłku. Kiedy kelnerka odeszła, ja udałem się do toalety, którą widziałem przy wejściu do restauracji.
Asia - Ja w tym czasie porozglądałam się po Orfeuszu. Najbardziej oświetlona, środkowa część lokalu to część barowo-kawiarniana: wyściełane tkaniną krzesła, owalne stoły. Od niej odchodzą trzy sale z kwadratowymi stołami z obrusami (a w zasadzie serwetami) i drewnianymi krzesłami - to wygląda na część restauracyjną.
Igor - A kibelek? Schludny, czysty, ale jakiś taki nijaki. Ponadto osoby niepełnosprawne lub mające problemy z motoryką raczej z toalety nie skorzystają - tron jest faktycznie niczym tron, trzeba do niego dojść po kilku metalowych schodkach. Ale ja wszedłem tylko umyć ręce, mydło było sympatycznie pachnące. Zaraz wróciłem do stolika.
Asia - Chwilę po tym jak Igor wrócił kelnerka przyniosła mój sok, a zaraz po tym sztućce i nasze dania. Nie minęło 6 minut od złożenia zamówienia!
Igor - Szok! Szybko, za szybko! To nie miało prawa być przygotowane specjalnie dla nas, od razu nabraliśmy podejrzeń że wszystko zostało odgrzane w mikrofalówce.
Asia - Żeby nie było - nie podejrzewam, że gdy zamawiam makaron w restauracji to jest on dopiero gotowany, choć czasem czas oczekiwania na potrawę na to wskazuje. Ale tak szybkie podanie dań z mięsem sugeruje, że nawet mięsa są usmażone wcześniej. Ile wcześniej? Nie wiadomo.
Igor - Mój kurczak był pyszny w smaku, ale gdy ugryzłem dopiero w środku był gorący. Jednocześnie całość dość gumowata. Dobrze że choć dwie podane grzanki były ciepłe i chyba przygotowane dla mnie. Reszta sałatki... no cóż sałata dość chrupka, ale ten majonez którym była oblana, jakiś taki niepewny. Zjadłem całość, bo byłem głodny, ale na nic więcej apetytu już nie miałem.
Asia - Ja dostałam głęboki talerz z makaronem "kokardki", sporą ilością pieczarek, troszkę grillowanego kurczaka i całkiem smaczny sos śmietanowy. Całość zjadliwa, smaczna, bez jakiegoś zachwytu... Zjadłam. I tyle. Nawet tę suszoną pietruszkę, którą całość była posypana.
Igor - Po takim daniu, nie miałem już ochoty na jedzenie, na nic w tym lokalu. Myślałem że zjem coś lekkiego i pysznego, a dostałem coś co sprawiło uczucie połkniętego kamienia.
Asia - Spędziwszy więc niespełna 20 minut, postanowiliśmy wyjść. Poczekaliśmy kilka minut aż kelnerka zauważy, że skończyliśmy i poprosiliśmy o rachunek.
Igor - Całkiem spory jak na przekąski, które zjedliśmy. W tym czasie słuchałem muzyczni płynącej gdzieś w tle... no i nawet to jakos się nie udało - płyta się zacięła, a obsługa zauważyła problem dopiero po dłuższym czasie.
Asia - Dla kogo to może być lokal? Może dla tych co czekają na jakieś przedstawienie w teatrze, może na pogawędkę i lekturę prasy, bo koło wejścia stoi stojak (jakości kawy nie sprawdzałam!). Raczej nie na studencką kieszeń, ale i spotkania biznesowego tam nie wizę. Szybciej jakieś imprezy zamknięte. Wesela, komunie itp.
Igor - Może dla "klientów" pobliskiego sądu? Z pewnością nie jest do lokal z dobrym jedzeniem.

Wydatki:
Farfalle con pollo 19,00 zł
Sałatka cesarska 22,00 zł
Sok z marchwii 5,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +4
jedzenie: -2
czas: +2
wystrój: +4
czystość: +5


Ogólna ocena:

Restauracja Orfeusz
Łódź, ul. Narutowicza 43
tel. 042-631 98 06
www.restauracja-orfeusz.pl


Wyświetl większą mapę

13 gru 2008

W Biegu cafe - dobry przystanek

Asia - późna jesień zachęca do odwiedzania kawiarni i herbaciarni jak żadna inna pora roku. Zawitałam więc wieczorem do "W Biegu Cafe". Po maratonie w poszukiwaniu prezentów gwiazdkowych potrzebowałam chwili spokoju. I zaznaczam, że listę prezentów mam, szukałam tylko sklepów w których św. Mikołaj może spełnić prośby grzecznych dzieci.
Weszłam więc do W Biegu Cafe przy ul. Piotrkowskiej 69, bo jakoś ten sam lokal (?) czy raczej "wysepka" w Manfakturze mnie nie przekonuje. Podeszłam do kasy gdzie stał młody wysoki chłopak. Pora była już późna więc nie byłam zdecydowana na kawę. Poprosiłam więc o pomoc: lekka, słaba kawa lub rozgrzewająca herbata. Chłopak się uśmiechnął i stwierdził, że łatwego zadania nie ma. Zaproponował mi latte ew. herbatę zimową z nutką cytryny. Ponieważ ta "nutka" zabrzmiała bardzo fajnie zdecydowałam się na nią.
Chłopak zapytał tylko gdzie usiądę i rozpoczął przygotowywanie gorącej herbaty dla mnie. Wybrałam mały stolik pod ścianą. Świetna sprawa dla osób które przychodzą same na kawę. Zazwyczaj w tego typu lokalach są wygodne fotele i sofy - w sam raz na pogaduszki we dwie czy więcej osób. Tutaj zaś jest kilka małych stolików, takich jednoosoowych. Nie czuję wtedy, że ktoś powinien ze mną tu siedzieć. Dla tych, którzy chcą napić się kawy sami, ale jednocześnie nie tracić nic z tego co dzieje się na Piotrkowskiej przygotowany jest blat i stoliki barowe wzdłuż okna. Ciekawe rozwiązanie, zwłaszcza dla tych co idą Piotrkowską.
Nie czekałam długo na dzbanuszek i filiżankę. Odczekałam ustawowe 8 minut podane na ogonku herbaty przeglądając menu. Prócz kawy, herbaty i kanapek można tu zjeść normalne śniadanie i lunch (lokal jest czynny od 7.00 - rzecz mało spotykana). Ceny może nie zachęcają do częstego stołowania się, ale awaryjnie można coś przekąsić. Moja herbata nazywała się "Winter dream" marki Ronnefeldt. Po nalaniu do filiżanki zachwycił mnie jej przyjemny aromat i jasno złoty kolor. Ze stojącej na stoliczku szklaneczki wzięłam cukier (do wyboru zwykły- biały i trzcinowy). Ilość akurat na posłodzenie jednej filiżanki (niezbyt dużej).
W sumie z dzbanka "wycisnęłam" pięć filiżanek gorącego napoju. W międzyczasie przejrzałam bieżące wydanie Wyborczej i Newsweeka, ale w lokalu są też inne tytuły. Dla spragnionych najświeższych wiadomości - działa hot spot (bezprzewodowy dostęp do internetu). Panujący półmrok zapewnia intymność i pozwala się troszkę wyciszyć.
Jeśli chodzi o podsumowanie to na plus są godziny otwarcia: od 7.00 do 22.00, przyjemna spokojna atmosfera i małe stoliki. Zastanawia mnie cena mojej herbaty. Zapłaciłam 7 zł, choć w menu jest wersja: 5zł dla jednej osoby i 11 zł dla dwóch. Czyżby mnie policzyli za półtorej? ;-)

Wydatki: Herbata zimowa: 7,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +4
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +5


Ogólna ocena:

W Biegu cafe - Piotrkowska
ul. Piotrkowska 69
tel. 0-42 632 93 55
www.wbiegucafe.pl


Wyświetl większą mapę

Varoska - u bratanków


Asia - Zziębnięci, w sobotni wieczór postanowiliśmy odwiedzić lokal nie w Manufakturze, gdzie tłumy poszukują prezentów gwiazdkowych, tylko gdzieś...
Igor - ... gdzieś nie na Piotrkowskiej. Przechodząc koło hotelu Grand skręciliśmy w ul. Traugutta i postanowiliśmy skosztować kuchni węgierskiej.
Asia - Aż mi się ciepło w żołądku zrobiło na samą myśl o jakimś ciepłym, sycącym gulaszu. Jednak gdy tylko weszliśmy do Varoski zrozumiałam, że chyba dziś tu nie zjemy.
Igor - W lokalu odbywała się jakaś impreza, zdecydowanie zamknięta dla osób z zewnątrz. Zanim się jednak odwróciliśmy na pięcie podeszła do nas kelnerka, z informacją, że może zadzwonić do Anatewki (ten sam właściciel) i tam nam zarezerwować stolik. A za to, że musimy iść tam, dostaniemy 25% zniżki. Kelnerka zaczęła więc dzwonić a my grzecznie czekaliśmy w przedsionku, żeby nie przeszkadzać gościom.
Asia - Wtedy podszedł do nas mężczyzna (nie kelner) i zaprosił do środka mówiąc, że dziś tutaj jest impreza jego przyjaciela, ale jeśli chcemy to koło baru jest taki mały stoliczek, który możemy zająć.
Igor - Nie protestowaliśmy zbytnio i tym samym znaleźliśmy się na imprezie zamkniętej. Chyba urodzinowej, bo potem śpiewano "100 lat".
Asia - Zajęto się nami bardzo szybko. Odwieszono nasze płaszcze na wieszakach, podano menu, zapalono świeczki... Szczerze powiedziawszy byłam już głodna, więc z apetytem przeglądałam menu, które zaczyna się daniami polecanymi przez szefa kuchni, potem wybór przystawek, zup, dań głównych, surówek, dodatków i deserów. W sumie 65 różnych pozycji.
Igor - No ale my zatrzymaliśmy się przy tym co poleca szef kuchni. Wszak restauracja węgierska, a szef polecał m.in. gulasze.
Asia - Ponieważ lubimy potrawy właściwe dla danej kuchni, ja wybierałam pomiędzy gulaszem warzywnym a gulaszem na czerwonym winie, o pomoc w podjęciu decyzji poprosiłam kelnerkę, która zdecydowanie rekomendowała ten drugi.
Igor - Ponieważ Asia wzięła pierwsze danie na które zwróciłem uwagę, aby zamówić coś innego do spróbowania, zdecydowałem się na Gulasz z kaczki a'la Król Batory.
Asia - W menu dodatki wymienione są osobno. Do wyboru kluseczki węgierskie (które doradziła mi kelnerka) czy kasza gryczana, ale także frytki, ziemniaczki opiekane czy normalne ziemniaki.
Igor - Mi kelnerka doradziła ziemniaczki opiekane. Tak się teraz zastanawiam co mnie podkusiło, aby do gulaszu nie wziąć np kaszy gryczanej, ewentualnie kartofelków z wody...
Asia - Na dworze było już zimno, my zmarznięci, zdecydowaliśmy się więc na zamówienie jakiegoś wina. W menu widnieje jedynie pozycja "wino czerwone". Poprosiłam więc o czerwone półwytrawne.
Igor - Ja zdecydowałem się na wytrawne. Którego nazwy w tym momencie już nie pamiętam.
Asia - Chwilę po tym jak na naszym stoliczku pojawiły się kieliszki z winem, podeszła kelnerka nalała nam aperitif nie z butelki, a z pipy w postaci długiej rurki zakończonej banią. Białe wytrawne wino.
Igor - Fajny gest, gdyby nie to, że na stole stały już kieliszki z zamówionym winem. Jedno białe, drugie czerwone...
Asia - Na pusty żołądek wina zaczęły działać wyjątkowo rozgrzewająco. Gdy już odtajałam na tyle aby się ruszyć do toalety, poszłam kilka kroków obok baru. Dość przestronnej, unisex łazienki, z ogromnym lustrem (na całą długość) i zapasem papieru toaletowego.
Igor - Kiedy Asia zostawiła mnie samego przy stoliku, zrozumiałem czemu dostaliśmy ten "okazyjny stolik". Był to jeden z dwóch w minipalarni. Tuż przy barku, schowany od reszty sali parawanem, służył jako miejsce schadzek palaczy. To co dla nich było przyjemnością i odskokiem od imprezy, dla nas miało stać się przez kolejną godzinę naszego pobytu normą.
Asia - No niestety, palaczy było kilku. Co dało się odczuć zwłaszcza po wyjściu. Ale wróćmy do tego co działo się jak już skończyliśmy białe wino. Kelnerka podeszła do mnie i postawiła przede mną trójnóg z moim gulaszem. Do tego na talerzu kluseczki i warzywna dekoracja.
Igor - No przede mną też stanął podobny trójnóg - sprytne trzymadełko, pod którego podwieszony był kociołek, tak sprytnie że wisiał nad zapalonym podgrzewaczem.
Asia - Dzięki temu przez cały czas gulasz był ciepły. A nakładaliśmy go małymi wazówkami wprost na talerze. Efektowne dla oka. Ilość gulaszu była wystarczająca - nie za duża, nie za mała. Przyjemnie zapełniająca żołądek, niezbyt pikantna.
Igor - Moja kaczka była smaczna. Ciekawa w smaku, niezbyt tłusta, lekko twardawa, a na końcu pozostawiała lekki piekący smak na języku. Tylko te opiekane ziemniaczki, nijak mi się komponowały do kawałków mięsa i sporej ilości sosu.
Asia - Jeszcze zanim ostatecznie wybraliśmy danie główne w menu wpadły nam w oko desery. Ponieważ zaś po gulaszu czuliśmy, że jeszcze mamy miejsce w żołądkach, a palaczy akurat nie było, więc ja z menu poprosiłam o kulę naleśnikową z bitą śmietaną.
Igor - Tak, postanowiliśmy zaryzykować. Zwykle mieliśmy nie najlepsze doświadczenia, zwykle po fenomenalnym jedzeniu dostawaliśmy niejakie desery. Ja postanowiłem wziąć Palacinki z mielonymi orzechami i gorącą czekoladą.
Asia - Po kilku minutach kelnerka postawiła na stole dwa talerze. Jeden pełen bitej śmietany. Z czubkiem! Całość polana sosem ajerkoniakowym. Ogromna porcja. Pod pierzynką ze śmietany ukryty był naleśnik, a pod nim jeszcze pokaźna kulka lodów waniliowych. Rozkosz dla podniebienia.
Igor - Asi deser był biały, duży i zimny - mój to jego zaprzeczenie. Kilka naleśniczków (po węgiersku "palacinków"), które owijały mielone orzechy, a wszystko oblane ciemną czekoladą. Całość ciepła i pachnąca. Wszystko smakowało wyśmienicie.
Asia - O ustawieniu i ilości miejsc nie możemy zbyt wiele napisać, gdyż podczas naszego pobytu stoły były zestawione razem. Możemy troszkę za to opowiedzieć o pozostałym wystroju.
Igor - Z zewnątrz kamienica nie wyróżnia się jakoś specjalnie spośród typowej łódzkiej architektury. Natomiast wnętrze stylizowane jest nieco na dwudziestolecie międzywojenne. Witraże w przedsionku, podobne stylowo przy barku i w głównej sali. Wszystko niemal jak od Tiffaniego.
Asia - Pod sufitem są półki ze starymi butelkami i dzbankami. Na ścianach obrazy. Za barem dyskretne półki z alkoholem. W kilku miejscach kiście papryczek chili oraz czosnku.
Igor - Ogólnie węgierski klimat. Całe szczęście że można dogadać się z obsługą.
Asia - Dla kogo jest Varoska?
Igor - Z pewnością nie jest to restauracja dla ubogiego studenta. Nie jest to też najwyższa półka, na którą mało kogo stać. Miejsce jest w centrum, a jednocześnie nieco na uboczu. Jeśli ma się wystarczająco dużo szczęścia, można zaparkować autko tuż pod lokalem.
Asia - Określiłabym Varoske jako lokal na "specjalne okazje", choć zapewne są tacy, którzy mogliby jadać tam codziennie. Na jakieś biznesowe spotkanie w niedużym gronie jak znalazł, na imieniny, itp.
Igor - No i przy odrobinie szczęścia, drzwi Wam otworzy i zaprosi do stolika sam właściciel - Paweł Zyner.

Wydatki:
Budapesztański gulasz na czerwonym winie 26,00 zł
Gulasz z kaczki a'la Król Batory 32,00 zł
Kluseczki 5,00 zł
Ziemniaczki opiekane 4,00 zł
Kula naleśnikowa z bitą śmietaną 10,00 zł
Palacinki z mielonymi orzechami i gorącą czekoladą 12,00 zł
Wino czerwone 6,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +3
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +4


Ogólna ocena:

Restauracja Varoska
Łódź, ul. Traugutta 4
tel. 042-632 45 46
www.varoska.pl


Wyświetl większą mapę

26 lis 2008

Niebieskie Migdały - aromatyczne miejsce


Asia - Nareszcie... Otwierałam właśnie drzwi do innego świata. Świata bajki, czarodziejskich zapachów, niesamowitego aromatu i wewnętrznego spokoju.
Igor - Bo chyba tylko takie słowa oddają klimat z jakim klient się spotyka w Niebieskich Migdałach.
Asia - Jest to nieduży lokalik, w podwórku przy ul. Piotrkowskiej 200, napakowany bibelotami: kwiatki, ozdoby, zasłony, obrusy, serwetki, lampki, świeczki, dzbanuszki, książki... Słowem mydło i powidło, ale tak dobrane, że wszystko pasuje do siebie.
Igor - W tym lokalu można poczuć się nieco jak Guliwer - wszystko malutkie i niskie. Poza kilkoma szczegółami, to wnętrze oczarowuje swoja ciepłotą i przepięknym zapachem.
Asia - Kiedy usiedliśmy w wygodnych fotelach, podeszła do nas Pani. No właśnie, ni to kelnerka, ni to ekspedientka. Chyba miano gospodyni najlepiej tutaj pasuje.
Igor - Podeszła do nas z menu i od razu przeszła na "ty". Ogólnie w lokalu panuje bardzo miła, rodzinna wręcz atmosfera i takie spoufałości ze strony właścicielki(?) nie powinny nikogo drażnić. Wręcz są dodatkowy elementem tego, że w Niebieskim Migdałach można poczuć się jak w domu.
Asia - Ja z karty wybrałam herbatę firmową - "Niebieskie Migdały". Stwierdziłam, że jeśli ktoś nazywa jeden z serwowanych napojów imieniem lokalu, to musi on być dobry.
Igor - A ja miałem problem z wyborem. Stwierdziłem, że zdam się na dobór dobrej pani właścicielki. Doradziła mi, abym wziął torcik budyniowy i komponującą się z nim herbatę "Jesienne Marzenie".
Asia - Zanim nasze herbatki znalazły się na stole mieliśmy czas na pogaduszki. Ogólnie rzecz ujmując jest to idealne miejsce na rozmowy.
Igor - W tym na rozmowy zakochanych, bo kilka minut po nas do Niebieskich Migałów weszły dwie pary. Za każdym razem z powitalną różą.
Asia - Gospodyni pozwalała gościom zająć miejsca, a potem z właściwym sobie poczuciem humoru i bezpośredniością podchodziła do stolika z pytaniem o "chwilowe zabranie róży z pola widzenia".
Igor - Obsługa, to jeden z atutów tego lokalu, ale miłe są też wnętrza. Ciepłe kolorystycznie bibeloty, fotele, ciepła tapeta. Jedyne co mnie za każdym razem zdumiewa negatywnie w wystroju Niebieskich Migdałów, to paskudny pomalowany na biało kaloryfer - żeberka, które każdy zna z blokowisk.
Asia - Po kilku minutach na naszym stoliku stanęły dwa imbryczki, nakryte kapturkami oraz dwie śliczne, małe filiżanki. No i oczywiście torcik dla Igora.
Igor - Gospodyni poprosiła o odczekanie 3 minut, aby herbata się zaparzyła, więc zacząłem od ciastka. Aksamitne w smaku, wielowarstwowe ciastko w formie tortu smakuje genialnie! A w połączeniu z herbatą. Na dobrą sprawę, to słowami tego nie da się opisać.
Asia - No a herbata. Palce lizać (gdyby nie to, że gorąca). Mieszanka herbat o nazwie "Niebieskie migdały" przyjemnie zaskoczyła mnie słodkim, lekko truskawkowym smakiem. Odrobina cukru pozwoliła idealnie wydobyć jej przyjemny smak i aromat. Herbata w sam raz na wieczór. Nie usypiająca, ale relaksująca.
Igor - Natomiast "Jesienne Marzenie" faktycznie pozwala pozwala pomarzyć w jesienny wieczór. Mieszanka w której doszukałem się cynamonu i goździków, z pewnością kryje dużo więcej zagadek dla naszych kubeczków smakowych. Chyba każdemu taka herbata będzie smakować inaczej, ale z pewnością każdemu będzie smakować.
Asia - Plusem Niebieskich Migdałów jest to, że przy każdej wizycie dana herbata może mieć troszkę inną kompozycję smakową. Nie są to bowiem gotowe mieszanki, tylko tajemne receptury Gospodyni. I to sprawia, że ta herbaciarnia jest jeszcze bardziej magiczna.
Igor - Samo przebywanie w tej herbaciarni jest przyjemnością - miłe wnętrza i słodki zapach. Dodatkowo można spróbować wyśmienitej herbaty i równie dobrych, dopasowanych do napoju, ciast i ciasteczek. A wszystko dopełnia przemiła atmosfera którą tworzy obsługa.
Asia - Idealne miejsce na randki (nie tylko te pierwsze!) i na pogaduszki. Trzeba tylko pamiętać o wcześniejszym odwiedzeniu bankomatu, bo w Niebieskich Migdałach nie można płacić kartą. Nie można także palić, ale to chyba oczywiste.

Wydatki:
Herbata "Niebieskie Migdały" 8.00 zł
Herbata "Jesienne Marzenie" 8.00 zł
Torcik budyniowy 12.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +5


Ogólna ocena:

Herbaciarnia Niebieskie Migdały
Łódź, ul. Piotrkowska 200
tel. 609 511 484


Wyświetl większą mapę

U Chochoła - do gór daleko


Asia - Zorientowaliśmy się, że zbliża się koniec miesiąca dlatego skierowaliśmy nasze kroki na Piotrkowską 200 do Niebieskich Migdałów.
Igor - Ponieważ jednak byliśmy głodni, weszliśmy najpierw do restauracji karczmy "U Chochoła" aby coś przekąsić.
Asia - Wybraliśmy dobry dzień, bo u Chochoła było prawie pusto, więc bez problemów wybraliśmy sobie stolik w kącie, myślami już będąc kilka metrów dalej...
Igor - Tak, to miał być szybki posiłek przed relaksem... ale o nim później.
Asia - Zaraz po tym jak zasiedliśmy, podszedł do nas kelner i podał karty dań.
Igor - Są dość osobliwe, bo poza szeregiem kartek jest też gruba na kilka centymetrów deska, która jest jednocześnie "ostatnia kartką" tegoż menu.
Asia - Moje menu zaczynało się od wierszyka, o tym jaki to fajny lokal, jak dobrze żywią, że imprezy zamknięte można organizować i takie tam. Potem zaczynały się kartki z daniami... na specjalne zamówienie, dla kilku osób, zakąski, polewki, i na stół "wół podany może być" i "ptaki tyż są" - słowem menu w klimacie.
Igor - Ogólnie cała knajpa stylizowana jest na góralską. Na ścianach wiszą ciupagi, skóry itp. Stoły i ławy są drewniane.
Asia - Podszedł do nas kelner. Zanim złożyłam zamówienie upewniłam się, że na wybrane przeze mnie pierogi nie będę długo czekać. Usłyszałam, że to potrwa ok. 10 minut. Zamówiłam więc 8 sztuk pierogów z kapustą i grzybami.
Igor - Ja kierując się tym samym, wybrałem gołąbki 3 sztuki. Troszkę się zastanawiałem czy to wystarczy. Kelner spytał, czy do tego życzyłbym sobie ziemniaki z wody, lub kopytka. Podziękowałem i poprosiłem o chleb. Kelner dopytał się jeszcze ile sztuk, a także zaproponował kapustę zasmażaną. Jako że lubię gołąbki, ale same w sobie, nie zdecydowałem się już na żadne dodatki.
Asia - Za picie też podziękowaliśmy, wszak czekała na nas pyszna herbata za kilka minut... Po chwili kelner wrócił z trzema(!) kompletami sztućców w koszyczku oraz darmową przystawką: w koszyczku stały dwa pojemniczki, jeden z twarożkiem ze szczypiorkiem, drugi z smalcem. Do tego z boku dwie pajdki chleba. O ile twarożek był smaczny, tak smalec... cóż jadałam lepszy. Ten był bez smaku, prawie bez skwarek.
Igor - Zjadłem swoją pajdę chleba z twarożkiem. Był smaczny, choć jak na mój gust nieco bez smaku, a szczypiorek jakby mało aromatyczny. Kiedy zjadłem, stwierdziłem że pójdę do toalety. Trafić tam było dość prosto, bo wejście do korytarzyka jest niemal na środku sali. Sama toaleta (jednyna w lokalu) schowana jest za drewnianymi drzwiami. W środku... miszmasz. Z jednej strony wszystko wzorowane na góralskie klimaty, a z drugiej szklany "dizajnerski" zlew w kształcie leja. Nad głową głośnik z którego płynie góralska muzyka, taka sama jak w całym lokalu.
Asia - W tym czasie z kuchni przyszła kelnerka z dwoma talerzami i koszyczkiem ze sztućcami. Postawiła to przede mną z tekstem: "te gołąbki i pierogi to dla pani?". Odbąknęłam, że jestem jeszcze z kimś, ale pani już nie było. Poczekałam więc aż Igor wróci i pozwoliłam mu wybrać sobie jeden z pięciu kompletów sztućców, które mieliśmy na stole.
Igor - Kiedy przyszedłem, na stole stały już talerze z potrawami. No i się nieco zdziwiłem. Poza pięcioma parami sztućców, zaskoczyła mnie też wielkość mojej potrawy. Specjalnie pytałem się kelnera czy są to "gołębie", czy bardziej "wróble", jakiej one są wielkości, mógł powiedzieć że sprzedają gołąbeczki. Trzy małe kawałki z zawartością mięsa porównywalną do paluszków rybnych. Całość oblana smacznym, gęstym sosem pomidorowym. Same gołąbki też niczego sobie - miłe w smaku, bez jakichś szczególnych odchyleń od normy. Ani za słone, ani za kwaśne, ani też za gorące.
Asia - Moje pierogi zajmowały zaś cały talerz! Osiem dużych pierogów, z dość grubego ciasta, w środku ze smacznym farszem. Szkoda, że letnim. Gdy jadłam ostatniego pieroga był już zimny.
Igor - W czasie gdy jedliśmy, z restauracji wyszedł kelner który nas obsługiwał. Na całą salę została jedna kelnerka.
Asia - To co przykuło moją uwagę to jej wyjątkowo modernistyczne kierpce... znaczy się japonki. OK, jeśli jej wygodnie to nie ma problemu, szkoda tylko, że gryzło się to z góralską spódnicą i resztą góralskiego stroju.
Igor - Może kelnerka miała problemy ze wzrokiem? To by wiele tłumaczyło - nie widziała że wchodzą nowi klienci, nie widziała też że my skończyliśmy i coś od niej chcemy. A zwyczajnie, chcieliśmy już wyjść z tej karczmy, bo gości przybywało niestety także tych palących.
Asia - Ubraliśmy się zatem i podeszliśmy do kasy aby uregulować rachunek. Całe 27 zł. Jednak po wydrukowaniu paragonu okazało się, że 29 zł... skąd te 2 zł więcej? Za dwie pajdy chleba które Igor zamówił, a nie dostał... Chyba, że to ta przystawka była płatna.
Igor - Nie chciało mi się tego wyjaśniać, ale niesmak pozostał. Tym bardziej, że zapytana kelnerka kompletnie nie była w stanie odpowiedzieć na moje pytanie. To nic, że to ona osobiście przynosiła nam potrawy, swoja niewiedzę tłumaczyła jednym - to kolega przyjmował zamówienie. Machnąłem ręką i wyszedłem, aby dogonić Asię.
Asia - Wyszłam z karczmy. Nawet najedzona. Ale niezadowolona: z obsługi, z palących obok klientów, z rachunku. Wątpię abym tam wróciła.
Igor - Może to i dobre miejsce na zjedzenie jakiegoś dania, ale to niestety wszystko. Zabiegi jakie czynią właściciele, aby ustylizować miejsce na góralskie, jest jak dla mnie niewystarczające, aby z nędznego miejsca zrobić knajpę z klimatem.
Asia - Dla kogo to lokal? Może dla wielbicieli góralskich klimatów? Ale chyba są lepsze pod tym względem karczmy w Łodzi. Dla wielbicieli polskiego jedzenia? Też są lepsze lokale w tym zakresie.
Igor - Jak ktoś lubi posłuchać góralskiej muzyki z płyty, pooglądać góralskie kapelusze i ciupagi, posiedzieć na niewygodnych ławach... Polecamy!

Wydatki:
8 pierogów 10,00 zł
3 gołąbeczki 17,00 zł
2 pajdy chleba 2,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -3
jedzenie: +3
czas: +3
wystrój: +3
czystość: +3


Ogólna ocena:


Restauracja Karczma "U Chochoła"
Łódź, ul. Piotrkowska 200
tel. 042-637 09 19
www.uchochola.pl


Wyświetl większą mapę

16 lis 2008

Flunch - na lunch


Igor - Będąc na zakupach w Manufakturze dopadł nas głód. Nie mieliśmy jednak weny na restaurację, a jednocześnie nie chcieliśmy jeść jakiegoś zwykłego fast-fooda.
Asia - Zawitaliśmy więc do baru(?) Flunch. Znajduje się on na piętrze z jedzeniem (tzw. food court) w samym rogu.
Igor - Mówi się, że Flunch to francuska odpowiedź na amerykański fast food.
Asia - Fakt, francuska kuchnia jest bardziej wyszukana. Tak więc i w tym lokalu znajdujemy bardziej wyszukany sposób montowania menu.
Igor - Bierze się bowiem tacę, obchodzi stoiska z sałatkami, ciepłymi daniami, pizzą, napojami i wybiera to na o ma się ochotę. Ze skompletowanym daniem podchodzi się do kasy, gdzie kelnerka sumuje wszystko.
Asia - My mieliśmy ochotę na coś małego, więc przyjrzeliśmy się sałatkom. Do wyboru kilka rodzajów, z mięsem i bezmięsne. Wszystkie wyglądające i pachnące bardzo zachęcająco.
Igor - Mimo że jest tu samoobsługa, to jednak można mieć kontakt z obsługą - jeden z kucharzy miło nas przywitał. Można do nich także zagadać, a jeśli nie jest się pewnym jakiegoś dania, można poprosić o bezpłatną degustację (nie dotyczy napojów).
Asia - Na ulotkach Flunch chwali się także, że jeśli upuścisz danie na terenie bistro, to bezpłatnie dostaniesz nową porcję. Każdego dnia można także spróbować min. 2 sałatki i co najmniej kilka rodzajów pizzy (próbowałam wcześniej pizzę-pieroga, bardzo smaczny).
Igor - Ze skompletowanymi sałatkami podeszliśmy do kasy przy której skusiliśmy się jeszcze na bułeczki. Kelnerka zważyła nasze dania i podała kwotę do zapłaty.
Asia - Grzecznie zapłaciliśmy i udaliśmy się na "stołówkę" szukać wolnych miejsc - bo niestety nie jest łatwo znaleźć pusty stolik w tej części Manufaktury.
Igor - I co można powiedzieć o sałatkach. Z pewnością są świeże i smakują wyśmienicie. Bułka, niestety mnie zawiodła. Była na wpół czerstwa. Niemniej smakowała dobrze i fajnie komponowała się z sałatką.
Asia - Jedna z moich sałatek była z kurczakiem - smaczna, soczysta i jednocześnie ciężka. Drobna przestroga: jeśli macie ochotę na lekki (także finansowo) lunch, to uważajcie na gramaturę.
Igor - Ja także wziąłem sobie kilka rodzajó sałatek. Jedna z nich, z brokułami blanszowanymi, była rewelacyjna. No ale pozostaje jeszcze jeden feler - wszystko podawane jest w plastikowych naczyniach, plastikowymi sztućcami na plastikowych tacach.
Asia - Igor, nie przesadzaj. To nie są takie zwykłe plastikowe sztućce jak z przydrożnych barów czy chińskich budek. Te kształtem i twardością przypominają takie normalne, domowe. Tyle, że nie metalowe tylko jednorazowe.
Igor - W ofercie Fluncha poza jedzeniem, można także znaleźć różne rodzaje kaw, lody w kilkunastu smakach oraz ciastka. Ceny nie należą do najniższych jak na taki asortyment, ale sądzę że każdy może odszukać coś dla siebie.
Asia - Polecam Flunch jako smaczną alternatywę dla amerykańskich sieci. Też jest szybko (a nawet szybciej, bo nie ma takich kolejek), a o ile smaczniej.

Wydatki:
Sałatki na wagę (100 g) 3.00 zł
Bułeczka 0.9 zł
Ice Tea red 4.90 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +2
jedzenie: +4
czas: +4
wystrój: +1
czystość: +5

Ogólna ocena:

Restauracja Bistro Flunch
Łódź, ul. Karskiego 5
Manufaktura
tel. 042-634 86 75



Wyświetl większą mapę

4 lis 2008

The Mexican - adios smak


Igor - Ta restauracja istnieje na łódzkim rynku od wielu lat. Dotychczas bywaliśmy w innej meksykańskiej restauracji "Hola Amigo". No ale nic nie trwa wiecznie i niestety lokal przy ul. 6 Sierpnia 2 zmienił swoje oblicze i nie jest już tym samym lokalem.
Asia - Zawitaliśmy więc za róg, do The Mexican, zwanej po prostu "meksikaną". Jest to lokal w podwórzu przy ul. Piotrkowskiej 67, tam gdzie znajduje się kino Polonia, "Fashion Cafe" (dawne "Pret a cafe") i pizzeria Presto.
Igor - Weszliśmy do środka przez drzwi niczym z westernu. I niemal od samego wejścia przywitał nas kelner przebrany za cowboya. Spytał się, czy życzymy sobie miejsca dla dwojga i wskazał ręką proponowane miejsce przy oknie. My jednak mieliśmy ochotę iść na piętro.
Asia - Dodajmy, że swoje przywitanie zaczął od sformułowania "Hola Amigo!", gdy weszliśmy na piętro dokładnie te same słowa usłyszeliśmy od obsługującej tam kelnerki. Zajęliśmy wolny stolik i po chwili podeszła do nas kelnerka, która podając karty przedstawiła się i powiedziała, że dziś będzie nas obsługiwać. Podczas naszego testowania jeszcze się z takim powianiem nie spotkałam.
Igor - Usiedliśmy sobie w takim miejscu, że widzieliśmy niemal całą salę. Widzieliśmy każdego kto wchodził po schodach, na których nota bene stały cmentarne znicze - to niedopałki po Halloween.
Asia - Widać, że w lokalu świętowano z tej okazji, gdyż prócz normalnego meksykańskiego wystroju, butelek, ogłoszeń typu "poszukiwany" (ang. "wanted"); na ścianach, schodach i pod sufitem widać było pseudo pajęczyny.
Igor - No ale ok, wróćmy do obsługi. Na piętrze obsługiwała para - kelner w amerykańskim kapeluszu i kelnerka wyglądająca jak... no jak pani z saloonu. Wygląda efektownie, ale jakoś w restauracji tego nie czuję. Ma to odciągać wzrok od jedzenia, czy jeszcze coś innego? Ważne że charakterystycznie? Tak czy inaczej nasza kelnerka przyniosła nam po dwie karty. Czekaliśmy na nią około 5 minut.
Asia - Moja karta składała się z dwóch kartek formatu A4 ze spisem dań i napojów, oraz wąskiej kartki z drinkami (włożonej luzem do tamtej).
Igor - Ja dodatkowo miałem jeszcze kartę z alkoholami i deserami. A na czas wertowania menu, otrzymaliśmy mały pojemniczek z trójkątnymi chipsami z kukurydzy - nachos, podane wraz z sosem salsa. Miło się chrupało.
Asia - Dość szybko doszłam do wniosku, że mam ochotę na kurczaka. Wybrałam Chimichangę czyli pszenną tortillę z polędwicą robiową, mozzarellą, ryżem paila i sałatką. Chociaż do tj pory nie wiem jak to wymówić ;-)
Igor - No a ja miałem nie lada problem na co się zdecydować. Postanowiłem zrobić to samo, co kiedyś w Istambule - wybrałem duży talerz z różnymi rodzajami mięsa. W zestawie Mix mex są żeberka z grilla, pikantne skrzydełka, mięso mielone w tortilli, ziemniaki zapiekane z serem i surówka. Stwierdziłem, że takie różnorodne mięsiwa pozwolą mi w pełni ocenić co w Mexicanie serwują.
Asia - Do tego wybraliśmy napoje gazowane, które w The Mexican nalewa się samodzielnie z dystrybutora, tak więc dostaje się szklankę i leje ile się chce. Gdy kelnerka przyjmowała zamówienie zapytała o stopień ostrości mojego dania. Do wyboru miałam: ostry, bardzo ostry i łagodny. Zdecydowałam się na ten ostatni.
Igor - U mnie wyboru ostrości już najwyraźniej nie ma. Kelnerka przyjęła zamówienie, zabrała karty menu i zniknęła. Ja stwierdziłem, że to czas na poszukanie toalety. Poszedłem więc w kierunku, który wskazywała tabliczka z napisem "toaletos". No to poszedłem w ten korytarzyk, a tam kolejna łamigłówka i radosna twórczość z nazewnictwem. Ok, może staroświecki jestem, ale lubię wiedzieć jakie drzwi otwieram. A łatwe to nie jest, tym bardziej że w tym korytarzyku naliczyłem 7 par drzwi. Zaglądałem niemal za każde, a to łazienka damska, a to męska, a to dla obsługi, a to jakiś schowek, dopiero na końcu znalazłem toaletę. Wszystkie wejścios były stylizowane na westernowe wychodki.
Asia - Ja w tym czasie obserwowałam lokal. A konkretnie dodatki. Np. obrusy - papierowe kwadraty, wymieniane po każdych gościach, świeczki na stołach i czytałam sobie menu. W części z alkoholami znalazłam zapis, że zamawiając jeden z trunków otrzymuje się razem z kompanem do picia. Byliśmy we dwójkę, więc nie sprawdzaliśmy tego, ale opcja jest ciekawa.
Igor - Ale właśnie, te papierowe obrusy. Doceniam, że każdy klient dostaje nowy (oby), ale wiecznie klejący się do rąk papierzysko, nie jest czymś przyjemnym. W menu wyczytałem także, że jeden z deserów podawany jest przez tajemniczego Zorro. Kiedyś słyszałem od znajomego, że jeśli zamówi się to danie, gasną światła a na salę wpada przebrany kelner a reszta bije mu brawo... Jako że my staramy się iść do knajp po jedzenie i zwykle "testuJemy", nie zdecydowaliśmy się na te cyrkowe popisy.
Asia - Po około 20 minutach od zamówienia na stole pojawił się talerz z moją "Chimichangą". Talerz dość nietypowy bo w kształcie ośmiopłatkowego kwiatka. Na środku z ogromną tortillą, zawiniętą jak duży krokiet. Po obu stronach z surówką z białej kapusty, śmietaną i sosem. Całość wyglądała nietuzinkowo.
Igor - Ponieważ mojego dania jeszcze nie było, wziąłem dwie puste szklanki i poszedłem do dystrybutora. Fajny gadżet, gdyby nie to że nalewany napój strasznie się pienił i musiałem nalewać na raty - trochę piany, odczekać aż opadnie, znowu piana itd. Wróciłem do stolika i w tym samym momencie podeszła kelnerka z moim daniem. Było podane na ogromnym półmisku.
Asia - Moja tortilla była chrupiąca, ciepła, środek był wyjątkowo łagodny. Kwaśna śmietana urozmaicała smak, ale nie jestem wielbicielką takiego połączenia. Smaczna była także surówka. Świeża, chrupiąca, mile oczyszczająca kubeczki smakowe.
Igor - Nie wiedziałem za co się zabrać, mając w pamięci adnotacje z menu "ponoć najlepsze żeberka w mieście", postanowiłem zacząć właśnie od tego rodzaju mięsa. Powiem tylko tyle - świetne... jako podkład do picia dużej ilości wódki. Takich tłustych żeberek nie jadłem chyba nigdy w życiu. Ludzie, gdzie wy to kupujecie? Straszne, kość tłuszcz, trochę mięsa - tłustego. Smaku nie oceniam bo i nie doceniam czegoś czego nie ma.
Asia - Postanowiłam dopić mojego sprite i uzupełnić szklankę. Jednak od samego początku coś mi nie pasowało w smaku. Mocno gazowany, mało słodki... taki mało-spritowy. Nie ośmielę się powiedzieć, że to nie był sprite. Może po prostu proporcje przy dystrybutorze zostały źle ustawione.
Igor - Ja zabrałem się za kolejne mięsko w zestawie - mielone. Nie no rewelacja! Pyszne, soczyste, o fajnym smaku. Tu choć czuć że dodano jakieś przyprawy. W tym momencie przyszła kelnerka z miseczką wody i kilkoma cytrynami w środku - to gdyby zdecydował się pan jeść skrzydełka rękoma - dodała. W takim razie spróbowałem skrzydełek. No i znów to samo. Czy tu przychodzi się jedynie pić, a jedzenie służy za zagryzkę do alkoholu? Naprawdę, uwielbiam skrzydełka, ale te "demeksikańskie" były przeraźliwie tłuste. I szczerze powiedziawszy współczuję restauracjom, które kupują drób tak paskudnej jakości. Nic, nawet przyprawy, nie mogły sprawić żeby te skrzydełka mi jeszcze zasmakowały.
Asia - Nie będę się tak rozpisywać o swoim daniu, bo choć porcja pokaźna, to bez rewelacji i zaskoczeń przy każdym kęsie. Słowo więc o muzyce sączącej się z głośników. Kubańsko-meksykańskie rytmy. W klimacie, spokojne, niezbyt głośne, pozwalające na swobodną rozmowę.
Igor - Na moim półmisku pozostał jeszcze niespróbowany ziemniak zapiekany z serem. Przepołowiony duży kartofel, z położonym na wierzchu zasmażanym serem. Fajny smak, choć ziemniak wole jak jest nieco bardziej miękki. Na koniec surówka, nic specjalnego ale smakowała na świeżą i była soczysta.
Asia - O ile na początku pobytu w The Mexican miałam ochotę na deser, to po skończeniu dania, po prostu brakło na niego miejsca. Poprosiliśmy więc kelnerkę o rachunek.
Igor - Ja podobnie. Po takim tłustym żarciu, to żaden deser nie pasuje. Kelnerka po chwili wróciła z etui - w środku poza wydrukiem, był także rachunek i ulotka reklamowa.
Asia - Na rachunku ręcznie dopisany tekst "Dziękujemy, adios" i słoneczko. Pozytywna sprawa. Uśmiechnęliśmy się choć rachunek nie należał do najniższych. Zostawiliśmy należną kwotę i nie czekając na resztę zaczęliśmy wychodzić. Przy drzwiach na dole ponownie spotkaliśmy cowboya, który mile nas pożegnał i zaprosił do ponownych odwiedzin.
Igor - Ogólnie wizyta jak medal - ma dwie strony, zupełnie różne. Jedna to obsługa, a drugi to jedzenie. Czy mi się podobało i tam wrócę? Z punktu widzenia osoby chcącej dobrze zjeść, to wyszedłem kompletnie niezadowolony, a im więcej czasu mijało tym czułem się coraz gorzej. Jeśli miałbym iść na męski wieczór tylko dla miłej obsługi... być może, o ile nie trafilibyśmy na jakiegoś cowboya ;-)
Asia - W sumie jest to chyba lokal na pogaduchy przy mocnych trunkach. Choć gruchające gołąbki przy małych stolikach także widziałam. Polecam na wypad większą ekipą na kolację z procentami; wtedy trzeba zamówić ten deser z Zorro - będzie wesoło, będzie co wspominać. Czy będzie smacznie? To zależy od gustu.

Wydatki:
Chimichanga de pollo 16.50 zł
Mix mex 29.90 zł
Napój 5.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: -1
czas: +5
wystrój: +3
czystość: +4


Ogólna ocena:


Restauracja The Mexican
Łódź, ul. Piotrkowska 67
tel. 042-633 68 68
www.mexican.pl


Wyświetl większą mapę

24 paź 2008

Gęsi Puch - smaczna kakofonia


Asia - W głosowaniu prowadzonym przez cały wrzesień, wybraliście restaurację Gęsi Puch. Ponad 50% czytelników stwierdziło, że powinniśmy odwiedzić ten lokal. W październikowy piątek, bez wcześniejszej rezerwacji, wybraliśmy się w okolice osiedla akademickiego Politechniki Łódzkiej.
Igor - Bo restauracja ta znajduje się na skrzyżowaniu Al. Politechniki i ul. Radwańskiej, w budynku pofabrycznym. Każdy jeżdżący w tych okolicach, bez trudu namierzy ten lokal, bo wejście znajduje się od strony ulicy.
Asia - Weszliśmy, choć nie wiedzieliśmy czego się spodziewać... budynek fabryczny, okolica studencka, nazwa jak dla karczmy. Zaraz jednak po przekroczeniu progu Gęsiego Puchu zrozumieliśmy skąd "gęsi" w nazwie. Przed nami znajdowały się dwie OGROMNE gęsi - tak na oko 2,5 metra. Przyznam, że intrygująca dekoracja.
Igor - Kicz okrutny, niczym pojazdy dla zakochanych w parku rozrywki. Ale dalej już nie było tak łatwo aby ocenić styl wystroju lokalu. No ale zanim zaczęliśmy się na dobre rozglądać po jednej sali, podeszła do nas managerka i grzecznie przywitała. Od razy wypytała się dla ilu osób potrzebny jest stolik, czy chcemy usiąść przy piecu opalanym drewnem, czy może gdzie indziej. Opcji aby wejść na pierwsze piętro nie było - tego dnia odbywała się tam impreza zamknięta - jak się później okazało jakieś urodziny.
Asia - Wybraliśmy stolik z boku sali i już po chwili podeszła do nas kelnerka podając menu i od razu zabierając zbędne kieliszki (stolik przygotowany był na więcej osób). Menu to kartka A3 złożona na pół. Wybór niezbyt imponujący.
Igor - W menu można znaleźć 5 rodzajów zup, 8 przystawek, 3 rodzaje pierogów, 9 dań głównych i 5 deserów. Plus napoje zimne, ciepłe i alkohole.
Asia - Ceny od 8 zł do ponad 50 zł za jedno danie. Lokal ewidentnie nie jest nastawiony na studencką kieszeń. Dość szybko wybraliśmy dania dla siebie. Ja zdecydowałam się na filet ze szpinakiem i grzybami w sosie pomidorowym, z ryżem i surówką z białej kapusty z ogórkiem.
Igor - Ja stwierdziłem, że zjem rybkę - łosoś z pure, a do tego blanszowane warzywa. W menu nie było win, więc gdy podeszła do nas kelnerka, spytałem się czy w lokalu serwowane są też jakieś wina. Kelnerka od razu stwierdziła, że zaraz przyniesie kartę win, co powiedziała zaraz uczyniła.
Asia - Gdy Igor wybierał dla siebie wino, ja zdecydowałam się na herbatę. Wybraliśmy po prostu stolik przy oknie i coraz bardziej czułam, wiejący od niego chłód.
Igor - No właśnie, to bardzo dziwne. Na dworze nie ma jeszcze mrozów, a czułem się jakby było co najmniej 20 stopni poniżej zera. Kelnerki opatulone chustami, widać było po nich że niska temperatura w lokalu to normalność. I nawet ten opalany drewnem piec nie dawał rady - w restauracji panował przejmujący chłód.
Asia - Chwilkę tak siedzieliśmy, gdy nagle podeszła do nas inna kelnerka z pytaniem czy nasze zamówienie zostało już przyjęte. Ponieważ nie, zaproponowała zapisanie naszych wyborów, a Igorowi dodatkowo pomogła w wyborze najbardziej odpowiedniego wina.
Igor - Zamówiliśmy dania które wybraliśmy, ale o wino wolałem spytać. W karcie tylko dwie pozycje były serwowane na kieliszki, resztę można było kupić jedynie na butelki. Spytałem się więc, które wino kelnerka by mi poradziła. Niestety, nie była w stanie powiedzieć mi nic poza to co wyczytałem w karcie. Zamówiłem więc lampkę Mederano blanko.
Asia - Korzystając z chwili przerwy odwiedziłam toaletę. Zdecydowanie nową, lśniącą, pachnącą i chłodną (od okien). Widać, że ktoś projektując ten lokal nie szczędził pieniędzy na wyposażenie.
Igor - Kiedy i ja wróciłem z równie wypicowanej toalety, na stole czekała na nas przekąska. A był to mały kawałek z jednej strony przypieczonego pysznego pieczywa, a do tego twarożek.
Asia - W sam raz na przeczekanie, oszukanie żołądka i podsycenie apetytu. Po dłuższej chwili kelnerka podała nam nasze napije oraz sztućce... i gdy już chciałam sięgnąć po cukier, sądząc, że na dania jeszcze trochę poczekamy, podeszły do nas obie kelnerki niosąc nasze dania.
Igor - WOW! To pierwsze wrażenie. Pięknie podane, kuszące zapachem, wyglądem i sposobem przygotowania, plus małe niby nic nie znaczące dodatki. Mój łosoś położony był na kupce tłuczonych ziemniaków (nazwanych szumnie pure), reszta talerza udekorowana polanym sosem pomarańczowym i czekoladowym. Warzywa blanszowane, podane były w osobnym półmisku. Do tego sosjerka z sosem pieczarkowym.
Asia - Na moim talerzu uwagę przykuwał kieliszek, w którym schowany był ryż (mieszanka białego i dzikiego). Kelnerka odkryła go dopiero gdy danie stało przede mną. Dwa filety z kurczaka nadziane farszem szpinakowo-grzybowym, do tego sałatka na osobnej miseczce. Wszystko ciepłe, pachnące i zachęcające do jedzenia. Smak nie rozczarowywał. Wszystkie zmysły mówiły mi: "tak, to jest smaczne".
Igor - I wszystko smakowałoby jeszcze bardziej gdyby nie mały mankament - przez wspomnianą wcześniej niską temperaturę, musiałem jeść dość szybko, bo niestety jedzenie stygło w oczach.
Asia - Gdy już mieliśmy okazje skosztować każdego elementu naszych dań podeszła managerka lokalu z pytaniem czy nasze potrawy nam smakują. Przy czym mnie zapytała wprost czy smakuje filet, a Igora, czy łosoś... Słowem nie będąc przy składaniu zamówień wiedziała co jemy.
Igor - To było miłe, że obsługa się pyta czy smakuje. Bardzo to lubię, bo odczytuje to jako wyraz szacunku dla klienta. Może i każdego pytają, ale miłe. Niemniej po kolejnych kilkunastu kęsach podeszła pierwsza z kelnerek z tym samym pytaniem. Znów z uśmiechem, a my znów odpowiedzieliśmy że przepyszne. Jednak gdy po jakimś czasie podeszła i druga z kelnerek, znów pytając czy nam smakuje, zaczęło mnie to bawić. Czy aby oni nie są pewni czy podali nam smaczne potrawy?
Asia - Po skończonym daniu stwierdziłam, że danie i herbata troszkę mnie rozgrzały, więc może warto spróbować deseru. Zabierającą naczynia kelnerką poprosiliśmy więc o menu i bez większego wahania wybraliśmy Chatkę Baby Jagi oraz gruszkę gotowaną w klarze z sosem cynamonowym z kwaśną śmietaną lub sosem waniliowym.
Igor - Teraz, będąc najedzeni, nieco rozgrzani napojami, oczekując na deser, mieliśmy czas aby porozglądać się po wnętrzu. Wspomniane na początku, witające od samego progu kiczowate gęsi, mieliśmy cały czas na widoku. Jak już wspomniałem, z pozostałą częścią wystroju, już nie jest tak łatwo.
Asia - Doszliśmy do wniosku, że w tym lokalu nałożone są na siebie trzy rozłączne style. Elegancki (kryształowe żyrandole, stoły z obrusami i kieliszkami, krzesła, toalety), wiejski (drewniane schody, bar, coś na kształt fontanny) i fabrykancki... w zasadzie zostały tylko mury i słupy. Elementem dodatkowym są wspomniane już gęsi, gęsi puch porozrzucany tu i ówdzie oraz telewizor (na szczęście umieszczony w dyskretnym miejscu).
Igor - I powiem szczerze, że z wystrojem, z jego oceną mamy największe problemy. Bo jakość, smak i sposób podania jedzenia jest bezapelacyjnie świetny i godny polecenia. Obsługa wyśmienita - dyskretna, fachowa i taktowna. Ale wystrój, można określić eklektycznym, o ile wszystkie jej elementy byłyby równie dobrej jakości. Niemniej kiczowate tytułowe gęsi i ich porozsypywany puch, są... prowincjonalne.
Asia - Wróćmy jednak do naszego deseru, którego nadal (po 30 minutach) nie było... Nerwowo zerkaliśmy w stronę kuchni, która jest otwarta na restaurację, więc można podejrzeć, co akurat jest przygotowywane. Znów zrobiło nam się chłodno. A deserów na horyzoncie nie było. Gdy już prawie porzuciliśmy nadzieję, podeszła kelnerka z dwoma talerzami... i zrozumieliśmy dlaczego trzeba było tyle czekać.
Igor - No właśnie. Można by pomyśleć, że deser jak deser, coś słodkiego i już. Niemniej tutaj nasze dania wyglądały jak małe dzieła sztuki, sztuki kulinarnej.
Asia - Moja gruszka znajdowała się na środku głębokiego talerza, oblana sosami, przykryta kratką z karmelu, pachnąca cynamonem.
Igor - A moja chatka, miała wdzianko z nici karmelowych. Obok na talerzu gustownie rozlane sosy, czekoladowy i wiśniowy. Do tego kilka kandyzowanych wisienek.
Asia - Gdyby było cieplej w Gęsim Puchu, pewnie posiedzielibyśmy troszkę dłużej i może skusili się na kolejny deser. Jednak chłód od okien i drzwi oraz rozpoczynające się na górze urodziny (z mocnym nagłośnieniem i wodzirejem zachęcającym do odśpiewania kolejnych życzeń) skłoniły nas do poproszenia o rachunek.
Igor - Zaraz pojawiła się kelnerka, która oczywiście upewniła się że nam smakowało. Poprosiliśmy o rachunek, a kelnerka spytała się czy chcemy zapłacić gotówką czy kartą. Po chwili przyniosła nam pudełeczko z rachunkiem w środku.
Asia - Dla kogo jest to lokal? Podczas naszej wizyty odbywały się tam 3 imprezy - jedna na piętrze, dwie na parterze (na 5 i 8 osób), stwierdzam, że goście powinni być zadowoleni, gdyż obsługa robiła co mogła aby goście byli usatysfakcjonowani. Można tam też zajrzeć na obiad/ lokację we dwoje (stolik przy kominku). Również rodzice z małymi dziećmi nie powinni się obawiać - Gęsi Puch posiada stoliczki dla najmłodszych klientów. Najmniej widzę tam spotkanie biznesowe - każdego kontrahenta będzie rozpraszała gęś.
Igor - Dwie gęsi! Aha, i takie niestety mało spotykane zachowanie w polskich lokalach - w Gęsim puchu się nie pali. Kto chce przykurzyć dymka musi wyjść na zewnątrz lokalu.

Wydatki:
Filet ze szpinakiem 26.00 zł
Łosoś w sosie 27.00 zł
Chatka Baby Jagi 10.00 zł
Gruszka gotowana 9.00 zł
Herbata 4.00 zł
Mederano blanko 8.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: +5
czas: +4
wystrój: +2
czystość: +5


Ogólna ocena:


Gęsi Puch
Łódź, ul. Stefanowskiego 17 (przy al. Politechniki)
tel. 0-42 651-99-99



Wyświetl większą mapę

16 paź 2008

Papa lolo - historyczna pizza


Asia - Już jakiś czas temu Igor wspominał, że chętnie odwiedziłby najstarszą pizzerię w Łodzi - Papa lolo. Postanowiłam zrobić mu niespodziankę, i popołudniowy spacer pokierować tak abyśmy mogli tam zawitać.
Igor - Pizzeria ta powstała 30 lat temu, co skrzętnie podkreśla się na każdym kroku - zwłaszcza na ulotkach i witrynie.
Asia - ... a witryna wygląda jak ze sklepu mięsnego, takiego jaki jest obok. Chyba przez tę witrynę niewiele osób do końca zdaje sobie sprawę, że ta pizzeria znajduje się dokładnie na rogu ul. Piotrkowskiej i ul. Wigury.
Igor - 30 lat tradycji zobowiązuje i w sumie fajnie, że lokal nie przeszedł jakiejś całkowitej metamorfozy. No ale trochę zdecydowania by się przydało, bo wnętrze to totalny misz-masz.
Asia - Zacznijmy od sufitu - zamaskowanego siatką wojskową, do tego podwieszone koła od wozu i żyrandole z greckim wzorkiem. Poszczególne stoliki oddzielone od siebie drewnianymi przegrodami, a zamiast krzeseł są ławy. Na jednej ze ścianie reklama "trink coca-cola", przy barze wiele mrugających reklam i wielki telewizor z włączonym kanałem muzycznym.
Igor - Na jednej ze ścian plakat dużego formatu autorstwa Andrzeja Pągowskiego: Papierosy są do dupy. Fajnie, tylko w lokalu mimo to można kopcić. Szkoda, bo sam palę ale jak mi ktoś dmucha do jedzenia, dostaję szewskiej pasji.
Asia - Gdy już zajęliśmy miejsca trochę trwało zanim podeszła do nas kelnerka i troszkę tak od niechcenia, patrząc w inną stronę podała nam menu.
Igor - A menu to zwykła karta, ale w dobrym stanie (różnie bywało), z lekko startym logo i datą powstania pizzerii. W środku kilka kategorii dań, bo nie samymi pizzami Papa Lolo stoi.
Asia - Do wyboru pizza tradycyjna oraz firmowa (na grubym cieście), do tego kuchnia śródziemnomorska oraz polska. Herbaty, kawy, napoje. Standard, bez rewelacji. Słowem w menu każdy coś dla siebie znajdzie.
Igor - Ale my przyszliśmy tu na pizzę. Szybko wybraliśmy dwie różne, na dwóch różnych ciastach - tak aby móc porównać.
Asia - Zdecydowaliśmy się na firmową Fantazję - sos, ser, szynka, salami, papryka, pieczarki, groszek, kukurydza; oraz na tradycyjną Prosciuto - sos, ser, szynka. Do tego herbata i napój. Kelnerka pojawiła się po jakimś czasie. Przyjęła zamówienie i zniknęła gdzieś w kuchni.
Igor - Po niedługim czasie pojawiła się ponownie z napojami i sosami. Asia w tym czasie była w toalecie.
Asia - ...cóż mogę powiedzieć... toaleta ma tyle lat co lokal. Jeśli będąc w Papa lolo nie musicie z niej korzystać, to nie idźcie.
Igor - W oczekiwaniu na podanie jedzenia, słuchaliśmy muzyki lecącej z telewizora. Dokładniej mówiąc to była włączony program Viva, tak więc co jakiś czas posłuchaliśmy reklam, czasem głupkowatych komentarzy prowadzących. Ogólnie trochę czekaliśmy na te pizze. Pierwsza przybyła ta na grubym cieście.
Asia - Złapaliśmy za sztućce aby spróbować tego grubego cuda... Dla mnie ciasto miało smak domowego placka do pizzy (jeśli ktoś kiedyś próbował zrobić w domowym zaciszu pizzę, i dodał za dużo droży to wie o czym mówię), dla Igora zaś pizzy kupowanej w markecie i odgrzewanej w mikrofali. Na szczęście po chwili kelnerka przyniosła drugi placek. Na bardzo cienkim cieście.
Igor - No właśnie, ta na grubym cieście kompletnie mi nie zasmakowała, natomiast ta na cienkim była już o wiele lepsza. Jednak obie pizze łączyło jedno - ser.
Asia - Wprawdzie roztopiony i żółty, ale bardzo tłusty, kleisty i mało smaczny. Spróbowałam go na obu pizzach i ciut lepiej komponował mi się z plackiem drożdżowym. Szybko więc ustaliliśmy kto - co zje.
Igor - Do pizzy, która w miarę mi smakowała, postanowiłem dodać jedne z dwóch sosów. Standardowo jak w każdej pizzerii sos pomidorowy i sos czosnkowy. Ten pierwszy niestety, standardowo przesycał smak koncentratu, a ten drugi aż za bardzo smak zawdzięczał czosnkowi w proszku.
Asia - Widząc minę Igora zrezygnowałam z sosów. Skupiłam się na tym co miałam na talerzu. I wszystko było dobrze dopóki nie trafiłam na paprykę... konserwową. Przyznam, że nie rozumiem używania konserwowej papryki, gdy nie tak trudno o świeżą.
Igor - Natomiast moja pizza, w sumie nie ma się do czego przyczepić. Równo pokrojona, ciasto wypieczone i cienkie, a składniki smaczne. Rewelacyjna ona nie była ze względu na ser, ale zdecydowanie wykracza poza przeciętną normę.
Asia - Gdy już zjedliśmy, a stolik obok zapalił kolejną serię papierosów postanowiliśmy zakończyć wizytę. Niestety kelnerki jak na złość nie było. Gdy po kilku minutach się pojawiła Igor podszedł do baru aby uregulować rachunek.
Igor - Poprosiłem o rachunek. Kelnerka wstukała wszystkie pozycje w kasę fiskalną i podała sumę do zapłacenia.
Asia - Nie wiem komu polecić ten lokal. Ani wybór oszałamiający, ani jedzenie jakoś specjalnie pyszne, obsługa, wystrój i wrażenia lekko poniżej przeciętnej. Warto chyba tylko pójść żeby zobaczyć, czy smakuje nam bardziej pizza na grubym czy cienkim cieście.
Igor - No może dla świadomości zwiedzenia najstarszego takiego lokalu w Łodzi. Tylko to chyba już za mało, aby chciało się tam wrócić.



Wydatki:
Fantazja 19.90 zł
Prosciuto 17.00 zł
Herbata 5.50 zł
Napój 6.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +1
jedzenie: +1
czas: +4
wystrój: -1
czystość: +1


Ogólna ocena:


Papa lolo
Łódź, al. Piotrkowska 196
tel. 0-42 636-88-94
www.papalolo.pl



Wyświetl większą mapę

15 wrz 2008

Carte Blanche - tylko galeria


Igor - W naszej ankiecie w poprzednim miesiącu, zdecydowaliście że mamy odwiedzić restaurację Carte Blanche. Choć właściwie powinniśmy napisać Klub Galeria Carte Blanche.
Asia - Umówiliśmy się więc tam zaraz po pracy. Przy tych chłodach, które zawitały teraz do naszego kraju miałam ochotę na ciepłe jedzenie w przytulnej atmosferze.
Igor - Zanim tam poszliśmy, przewertowałem trochę internet. W 2004 roku Newsweek w swoim rankingu przyznał Carte Blanche, tytuł najlepszego wnętrza... Brzmi ciekawie, ale my oceniamy głównie jedzenie.
Asia - Najpierw jednak trzeba trafić do Carte Blanche. Lokal umiejscowiony jest przy al. Piłsudskiego, między Piotrkowską a Sienkiewicza, po tej stronie co hotel czy kino. Jednak wejście jest dość ukryte, bo restauracja ta mieści się w wieżowcu, stojącym za hotelem Ibis.
Igor - I nawet jak się stoi przed witryną, to nie do końca wiadomo gdzie jest wejście. Pierwsze wrażenie? Czemu nikt nie wymienił szyb ani drzwi? Wyglądem, surowcem jak i wykonaniem, nawiązują one do najlepszych lat peerelu. Po wejściu do środka, zupełnie inny świat. Wyczytałem także w sieci, że w Carte Blanche odbywają się wernisaże, no i samo wnętrze wygląda jak jedna z prac Kobro. Ogólnie, dość nietuzinkowe stoły, fotele i ciekawa kładka prowadząca na półpiętrze.
Asia - Ogólnie wystrój troszkę surowy, ale pozwalający wyeksponować znajdujące się na ścianach obrazy.
Igor - Od razu gdy usiedliśmy, podeszła do nas starsza kobieta i podała menu.
Asia - Jedno menu, w czarnej okładce, takie wąskie, długie. Na pierwszej stronie pozycje "lunch ciepły" i "lunch zimny", dalej kilka zup, dania z kurczaka i nawet jedno z kaczki, trochę ryb (w tym pstrąg), desery i kawy oraz przeogromny wybór herbat: biłe, czarne, zielone, czerwone, mieszane + opisy ich działania. Przez moment poczułam się jak w herbaciarni...
Igor - No właśnie - to restauracja czy herbaciarnia? Połowa menu to wszelakie herbaty, podzielone na kolory. Do jedzenia też jest z czego wybrać. Zacząłem więc wertować menu i wybrałem pstrąga smażonego z migdałami podawanego z brokułami.
Asia - Widząc, że chyba dokonaliśmy wyboru, starsza pani wstała z pierwszego przy wejściu stoliczka i podeszła do nas.
Igor - Asi zamówienie zostało przyjęte bez większych problemów, natomiast gdy ja powiedziałem swoje, pani zakręciła nosem i odparła, że ryby mają mocno zmrożone więc będzie trzeba długo czekać. Nie powiedziała przy tym, co oznacza długo. Osłupiałem. Spytałem więc, co może mi polecić. I co mi poleciła? To samo co Asi. Tym razem ja pokręciłem nosem, bo zwykle zamawiamy różne potrawy, aby mieć jakieś porównanie. Poprosiłem o jakieś inne typy...
Asia - Pani zaproponowała Igorowi coś co nazywało się Kofta i było kawałkami wołowiny na szpadzie z sosem czosnkowym, ziemniakami z koperkiem i surówką. Skoro Pani polecała, to Igor się zgodził. Ja miałam dostać Sacz - czyli filet z kurczaka z cukinią, bakłażanem, pieczarkami, papryką z grilla i ryżem. Do tego poprosiłam o herbatę regenerującą (z hibiskusem, różą, nagietkiem, pomarańczą, cytryną, bławatkiem i czymś tam jeszcze).
Igor - Stwierdziłem że dobrze, że może być i czekałem...
Asia - Ja po kilkunastu minutach dostałam herbatę w imbryczku, który stał na filiżance. Czasem w marketach można spotkać takie zestawy, że filiżanka stanowi podstawek dla imbryczka - o ile w domowym zaciszu jest to wygodne, tak w restauracji miałam problem gdzie postawić imbryk gdy nalałam herbatę. Co więcej nalewając troszkę rozlałam... aby móc przetrzeć stół musiałam udać się do toalety po papier, bo serwetek na stołach brak. (Uwaga! Kobiety o wzroście poniżej 150 cm proszone są o noszenie własnego lusterka, gdyż z tego w toalecie nie skorzystają - wisi bardzo wysoko).
Igor - A ja czekałem...
Asia - Po mniej więcej 25 minutach od złożenia zamówienia z kuchni wyłoniła się starsza pani niosąc talerz i zawinięte sztućce dla mnie. Postawiła przede mną dość duży talerz z pokaźną porcją jedzenia. Chciałam zacząć jeść, ale stwierdziłam, że poczekam na Igora. W lokalu jest dość chłodno, więc stwierdziliśmy, że zacznę zanim danie wystygnie.
Igor - A ja czekałem... oglądając wypalone dziurki w kanapie
Asia - Moje danie wyglądało całkiem apetycznie, na środku spory kopczyk ryżu, dookoła sos z mięsem i warzywami. Chociaż teraz właśnie zaczęłam się zastanawiać gdzie w daniu były pieczarki, ale w momencie jedzenia jakoś mi to specjalnie nie przeszkadzało. Mimo iż całość była suto przyprawiona czerwoną papryką - danie nie było ostre. W sam raz na smak (chociaż ryż bym osobiście troszkę dosoliła).
Igor - A ja czekałem...
Asia - Zbliżałam się powoli do połowy mojego dania
Igor - A ja czekałem... słuchając przebojów radia Złote Przeboje
Asia - Z zaniepokojeniem patrzyłam na starszą panią, która w najlepsze czytała sobie gazetę przy jednym ze stolików i kucharza, który palił papierosa siedząc obok niej. Ja już prawie kończyłam, a nic nie zapowiadało pojawienia się dania dla Igora
Igor - A ja czekałem...
Asia - Skończyłam jeść, dopiłam herbatę. Minęła równa godzina od momentu naszego wejścia do Carte Blanche. Zjadłam, najadłam się, a Igor sobie oglądał ściany.
Igor - Postanowiliśmy przestać czekać. Podszedłem do starszej Pani aby uregulować rachunek.
Asia - Zwątpiłam... czyżby pani zapomniała co zaproponowała Igorowi?
Igor - No najwyraźniej. Ale za późno, ja przestałem już czekać. Z niesmakiem, z dobrze pooglądanym sufitem, ścianami, fotelami, stołami, oknami i talerzem Asi, wstałem i poszedłem po rachunek. Okazało się, że także na nim zabrakło mojego zamówienia. Nie wiem, ale mnie wydałoby się dziwne, że przychodzi dwójka osób, a tylko jedna cokolwiek zamawia i spożywa. Ja bym się przynajmniej spytał, czy aby na pewno nic ta druga osoba nie chce. No ale nie mówmy co bym ja zrobił, a co zrobiła obsługa Carte Blanche - a nie zrobiła nic aby choćby zaprosić na ponowne odwiedziny tego lokalu. I szczerze mówiąc ja nie chcę, nic mnie tu nie przekonało ani urzekło. Może jak będzie jakiś ciekawy wernisaż, to wrócę, ale jeść nie zamierzam! Po co mam marnować czas na czekanie?
Asia - Dla kogo jest to lokal? Dla artystów chcących zrobić wystawę. Obsługa, jedzenie ani sposób podania herbaty nie urzeka. Ploteczki, spotkanie biznesowe, rodzinny obiad? Nie - nie widzę tu żadnego z takich spotkań.
Igor - No więc po co można wejść do Carte Blanche? Może tylko po to, aby zobaczyć nietuzinkowe wnętrze. Ale to już tak od kilku lat jak sądzę, a to jednak za mało aby zachęcić ludzi do przyjścia do, bądź co bądź, restauracji. No więc proszę mi powiedzieć / napisać - dlaczego nas tam wysłaliście?

Wydatki:
Sacz 17.00 zł
Herbata (400 ml) 7.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -4
jedzenie: 2
czas: -2
wystrój: 3
czystość: 1


Ogólna ocena:


Carte Blanche
Łódź, al. Piłsudskiego 9
tel. 0-42 631 03 37



Wyświetl większą mapę

6 wrz 2008

Malinowa - wspomnień czar


Igor - W sobotnie popołudnie, chodząc po Piotrkowskiej, postanowiliśmy zawitać do Malinowej. Ale nie do restauracji, która znajduje się w zabytkowych wnętrzach Grand Hotelu, ale do małej kawiarni ulokowanej na samym rogu Piotrkowskiej i Traugutta. Malinowa brała udział w naszej sądzie. Zajęła drugie miejsce, stąd odwiedziliśmy tylko kawiarnię zamiast samej restauracji.
Asia - Nie wiem czemu, zazwyczaj w pośpiechu omijałam ten lokal, a chcąc napić się kawy szukałam jakiejś sieciowej kawiarni... Okazało się, że pod nosem mam całkiem fajną, spokojną kawiarnię.
Igor - No właśnie, czy to jest kawiarnia czy jeszcze cukiernia? Bo jakiegoś wielkiego wyboru kaw tu nie uświadczysz, za to można wybrać kilka rodzajów słodyczy.
Asia - Mnie wpadła w oko soczyście czerwona tartoletka - babeczka z truskawkami i galaretką truskawkową, a ponieważ to kawiarnia, więc najbardziej odpowiednie wydało mi się lekkie cappuccino.
Igor - Ta wrześniowa sobota była wyjątkowo ciepła. Nie miałem więc ochoty na nic ciepłego, zadowoliłem się jedynie ciastkiem. Najbardziej odpowiednim do miejsca, z racji "peerelowskiej" nazwy, wydała mi się WuZetka. Swoją drogą, bardzo lubię to ciastko, a że mało kto potrafi zrobić dobrą, to była okazja do przetestowania.
Asia - Prócz takich słodkości do nabycia są także inne, apetycznie wyglądające ciastka, oraz lody. Co więcej nie trzeba skonsumować tych słodyczy na miejscu, można kupić "na wynos".
Igor - Wszystko zamawia się przy podłużnej ladzie, która ciągnie się niemal od samego wejścia, aż po koniec sali. Tak czy inaczej, wszyscy bez wyjątku czy przychodzą na ciastko jak my czy po ciastko na wynos, muszą podejść do lady i zamówić. Obsługiwała nas miła Pani, która z uśmiechem na twarzy przyjęła od nas zamówienie i opłatę, bo płaci się od razu na wstępie.
Asia - Wiele osób w Malinowej nie usiądzie. Ale te miejsca które są - są wystarczająco wygodne, oraz zapewniają intymność rozmowy.
Igor - Usiedliśmy przy jednym z nich i czekaliśmy na nasze zamówienie. W tym czasie mieliśmy trochę czasu aby porozglądać się po wnętrzach.
Asia - Bynajmniej nie jest to wystój z XXI wieku. Na ścianie na przeciwko wejścia - ogromna mozaika. Na suficie żyrandole pamiętające poprzednią epokę. Fotele całkiem nowoczesne, ale wszystko jest spójne. Wchodząc do lokalu ma się wrażenie, że czas się zatrzymał i że nie dotyczą nas sprawy toczące się na zewnątrz.
Igor - No ale koniec z tym rozglądanie, na naszym stoliku pojawiły się smakowitości. Przede mną na talerzyku torcik W-Z, nie za wielki ale pachnący i wyglądający bardzo smakowicie. U Asi czerwoniutka i śmiejąca się świeżością truskawek tartoletka.
Asia - No właśnie, śmiejąca się świeżością... Tartoletka wyglądała przecudnie, ładnie przy tym pachniała. Jeśli zaś chodzi o zmak - była w porządku. Nie zachwyciła mnie, ani nie rozpłynęła się w ustach. Była wystarczająco słodka, chłodna - w sam raz na upalny dzień.
Igor - Za to moja WuZetka... mniaaammmm! Pyszności, wręcz mistrzostwo świata! Jeśli ktoś gustuje w pysznie dobranych składnikach, a przede wszystkim docenia smaczną piankę, zamiast jakiś tłustych dekoracyjnych świństw, to powinien spróbować tego ciastka. Przy czym jest jedna wada tego ciastka - za szybko się kończy.
Asia - Jako, że byliśmy w kawiarni - wspomnę jeszcze o kawie. Lavazza, z ciśnieniowego ekspresu, z ogromną ilością cudownie spienionego mleka. Do tego dwie saszetki cukru: białego i trzcinowego - brązowego. O kawie powiem tylko tyle: pychotka!
Igor - W kawiarni można spędzić dowolną ilość czasu. Można poczytać gazetki, można też popatrzeć na ludzi chodzących po Piotrkowskiej. Ale można też wejść na chwilkę, na kawkę lub ciastko. Można tu wpadać nawet codziennie... o ile wytrzyma to nasza kieszeń.
Asia - Bo niestety ceny nie należą co najniższych. O ile cennik napojów jest standardowy (kawa od 6 do 10 zł) tak 7 zł za małą tartoletkę wydaje mi się być przesadą. Już 4,50 zł za W-Z jest wysoką ceną, ale przy przepysznym smaku, do przełknięcia.
Igor - Ale myślę, że i tak warto czasem wpaść do tej kawiarenki. Słodka odskocznia należy się każdemu.
Asia - Malinowa to lokal na spokojne, babskie pogaduchy przy pysznym ciastku. Biznesowego spotkania tam sobie nie wyobrażam - może dlatego, że na taką słodką rozpustę można sobie pozwolić tylko przy dobrze znanych osobach...

Wydatki:
Tartoletka 7.00 zł
Torcik W-Z 4.50 zł
Cappuccino 6.50 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 4
jedzenie: 4
czas: 5
wystrój: 3
czystość: 4


Ogólna ocena:


Kawiarnia "Malinowa"
Łódź, Piotrkowska 72
tel. 0-42 633 99 20


Wyświetl większą mapę

3 wrz 2008

Bellanapoli - nic dobrego


Asia - W środku tygodnia trafiliśmy do Manufaktury na wymuszone zakupy. Ponieważ lubimy nowości, a część lokali na rynku już odwiedziliśmy - wybór padł na Bellanapoli
Igor - Nie mieliśmy sprecyzowanych oczekiwań. Ot, stwierdziliśmy że tu nas jeszcze nie było i weszliśmy. A że ogródek tej restauracji wyglądał dość przyjaźnie.
Asia - Dziwnie jakoś są te stoliki w ogródku ustawione - po jednej stronie przejścia krzesła z miękkimi poduszkami, a po drugiej zupełnie inne - choć to ten sam lokal.
Igor - Wybraliśmy te z poduszkami - niestety, choć wygodne to jednak brudne. Czy to taki problem raz na jakiś czas, a w tym przypadku ten czas nadszedł, wrzucić poduszki do pralki i je wyprać?
Asia - Usiedliśmy przy stoliku, który ktoś niedawno opuścił (stały jeszcze szklanki i leżało menu). Zapytaliśmy kelnerkę czy możemy zająć ten stolik. Odparła, że tak i jednocześnie szybko uprzątnęła zbędne naczynia.
Igor - Już po chwili siedzieliśmy wygodnie, trzymając karty dań. Ładne, poukładane, z wieloma pozycjami do wyboru.
Asia - Ponieważ lokal z nazwy wygląda na włoski, zastanawiałam się nad jakąś pastą, jednak temperatura nie skłaniała do jedzenia, więc postanowiłam wybrać coś z sałatek.
Igor - Ja z pośród wielu pozycji w menu, zdecydowałem że mam ochotę na jakiś makaron. Wybrałem spaghetti carbonara.
Asia - Mój wybór padł na sałatkę z tuńczykiem czyli Insalata con tonno. Aż mi ślinka poleciała na myśl o soczystym tuńczyku, warzywach i jajku.
Igor - Po chwili pojawiła się znów kelnerka. Uśmiechnięta przyjęła nasze zamówienie, jednocześnie dopytując się czy chcemy coś do picia. Dopytałem jeszcze, czy na zamówienie będziemy długo musieli czekać.
Asia - Szybko wybraliśmy wodę i coś gazowanego - choć w zasadzie średnio to pasowało do wybranych dań. Kelnerka zapisała wszystko i odeszła, zostawiając nam menu, tak abyśmy mogli wybrać ewentualny deser.
Igor - W tym czasie poszedłem sobie do toalety. Aby tam dojść trzeba wejść do środka, przejść niemal cała salę i... zapytać gdzie iść dalej. Toalety są tak schowane, że aż niezauważalne. Za barem trzeba skręcić, poszukać drzwi. A w środku pierwszy zawód - brudno. Resztki papieru toaletowego na podłodze, brudne lustro i mało przyjemny zapach. Czym prędzej załatwiłem swoje potrzeby, umyłem ręce i wróciłem do stolika przechodząc przez salę która wystrojem przypominała mi zwykłą stołówkę - stoliki małe i ciasne poustawiane w równych rzędach.
Asia - Igor nie chciał mi powiedzieć gdzie jest toaleta, więc ruszyłam na poszukiwania. Warto dodać, że Bellanapoli składa się z dwóch części. Jedna jest bardziej elegancja, a druga bardziej barowa. Toalety znajdują się dokładnie pomiędzy nimi. Toaleta nie należała do najczystszych... a brak mydła w dozowniku potęgował nieprzyjemne uczucie spowodowane wizytą w tym przybytku.
Igor - Mówisz o damskiej toalecie. Męska jest "za barem", jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
Asia - Kelnerka najpierw przyniosła nam napoje, po jakimś czasie sztućce, a dopiero na samym końcu dania - i o ile na początku się uśmiechała i rozmawiała z nami, tak przy kolejnych podejściach do naszego stolika nie otwierała ust.
Igor - I my także nie byliśmy uśmiechnięci, gdy przed nami postawiono zamówione dania.
Asia - Ja dostałam miseczkę... wprawdzie ze wszystkimi wymaganymi składnikami, ale ułożonymi w tak nieapetyczny sposób, że zastanawiałam się czy nadal jestem głodna. Z prawej strony miseczki leżały kawałki pomidora, z lewej plasterki ogórka, na dole jajko w ćwiartkach, na środku rzucona była kupa tuńczyka - niestety słowo kupa nie odnosi się do ilości ale wyglądu... Był to bowiem tak zwany tuńczyk sałatkowy czyli bardzo mocno rozdrobniony. Na to wszystko było rzuconych kilka czarnych oliwek.
Igor - Moje danie pachniało troszkę boczkiem, widać było makaron obtoczony w jajku i... no i to wszystko. Boczek był tak słaby, że nie dawał żadnego smaku. Makaron jak makaron, miękki. Ogólnie danie nie specjalne. Najadłem się i tylko tyle, bez przyjemności smakowania.
Asia - Porozmawialiśmy chwilę o swoich wrażeniach smakowych i postanowiliśmy zakończyć wizytę w Bellanpoli. Niestety, w zasięgu wzroku nie było naszej kelnerki.
Igor - No to czekaliśmy i się rozglądaliśmy po ogródku. Niestety, do brudnych poduszek na krzesełkach, doszedł jeszcze nieporządek pod stolikami. No ale może obsługa restauracji wyszła z założenia, że w ogródku zamiatać nie trzeba.
Asia - Gdy udało nam się poprosić o rachunek, kelnerka zapytała czy będziemy płacić kartą czy gotówką. Zdecydowaliśmy się na gotówkę. Okazało się, że nie musielśmy czekać na resztę, gdyż kelnerki noszą trochę gotówki w saszetkach przy fartuszkach.
Igor - Kelnerka nawet nie próbowała nas zachęcić do deseru lub do ponownych odwiedzin restauracji. Może to by sprawiło, abym miał nieco inne odczucia po wizycie w Bellanapoli.
Asia - Niestety, jej zachowanie jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że szybko tu nie wrócimy.
Igor - I tak jak w tym momencie powinniśmy napisać, dla kogo jest ten lokal, komu go polecamy i co warto zjeść, tak trudno nam to zrobić, bo sami nie jesteśmy przekonani.
Asia - Romantycznie tam nie jest, smacznie też nie, biznesowo - niekoniecznie, rodzinnie - nie za bardzo. Do kogo kieruje swoją ofertę Bellanapoli? Nie wiem.
Igor - Bellanapoli ma w opisie "Italian Restaurant". Jak dla mnie, bycie tylko włoską restauracją, to trochę za mało aby zachęcić ludzi do stołowania się w niej. Przykro mi.

Wydatki:
Insalata con tonno 17.50 zł
Spaghetti carbonara 17.00 zł
Woda (0,2l) 3.00 zł
Pepsi (0,5l) 5.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -1
jedzenie: -2
czas: 4
wystrój: 3
czystość: -2

Ogólna ocena:


BELLANAPOLI Italian Restaurant
Łódź, ul. Karskiego 5
tel. 0-42 632 76 50
www.bellanapoli.pl


Wyświetl większą mapę

27 sie 2008

Sioux - dziki zawód


Asia - Środa, popołudnie, zakupy... Koniec końców troszkę zgłodnieliśmy.
Igor - No nawet troszkę bardziej niż troszkę. Dlatego jak już znaleźliśmy się w Manufakturze, stwierdziliśmy że można coś tu przekąsić.
Asia - Przeszliśmy aż od kina do "food court" - zdecydowaliśmy przysiąść w ogródku sieciowej restauracji Sioux.
Igor - I tu, aby być uczciwym, należy powiedzieć że restauracjach Sioux byliśmy już parokrotnie. Chyba z dwa razy w lokalu przy ul. Piotrkowskiej i tyle samo razu w tym Manufaktorowym.
Asia - Nie zdarzyło się przy tym żebyśmy trafili do pustego lokalu. Zawsze zajętych jest tam więcej niż połowa miejsc. Na szczęście w ogródku znalazł się stolik dla nas. Chwilę po tym jak usiedliśmy podeszłą do nas kelnerka z menu.
Igor - Tak stolik... jeden z wielu stolików. Jeden z za wielu stolików. Aby do niego dojść, trzeba było przeciskać się między wieloma innymi stolikami i ustawionymi wokół nich krzesełkami, przeskakując przez podpory do stojących parasoli. A przy samym stoliku, w sam raz aby usiąść i siedzieć. O wstawaniu już mowy nie ma, bo oparcie krzesełka przyblokuje krzesełkiem klient za moimi plecami.
Asia - Ale na szczęście mieliśmy miejsce. Jak na te warunki nawet wygodne. No może poza tymi lampkami na środku - na każdym stole jest lampka, której nie da się przestawić, więc zerkaliśmy na siebie raz z prawa raz z lewa wybierając dania z menu.
Igor - I to nie jest wymysł tylko tej restauracji i tylko ogródka. Za każdym razem, te lampki stawały pomiędzy nami.
Asia - Wróćmy jednak do jedzenia i obsługi. Ponieważ byliśmy dość głodni zależało nam na daniu które dostaniemy szybko, lub na jakiejś przekąsce na początek.
Igor - A kelnerka pojawiła się po około 5 minutach od naszego przyjścia. Troszkę zacząłem się niecierpliwić że tak długo. No ale dobra kelnerka, to już połowa sukcesu knajpy. Była uśmiechnięta i od razu zaproponowała nam coś do picia. My wiedzieliśmy, że musimy coś zjeść na szybko, spytaliśmy się jej co może nam polecić.
Asia - Dziewczyna rozpoczęła wymienianie przystawek na ciepło... stanęło na porcji pieczywa czosnkowego oraz porcji z serem. Nawet nie wybraliśmy napojów - chcieliśmy aby te tosty trawiły do nas. Gdy kelnerka odeszła zaczęliśmy wybierać właściwe dania.
Igor - Co by tu wybrać? Menu Siouxa słynie z nietuzinkowych nazw. To już któryś raz, kiedy spotykamy się w menu z jakimiś wymyślnymi nazwami dla zwykłych dań. Nie wiem czemu ma to służyć, chyba tylko pokazaniu jak bujną wyobraźnię ma twórca takiej karty dań.
Asia - Takie wymyślne nazwy są także m.in. w HollyŁódź. Ja w Sioux wybrałam "lot orła stepowego" czyli filet z kurczaka grilla z frytkami i surówką. Brzmiało ciekawie.
Igor - Ja kierowałem się opisami, a nie tymi nazwami. Ale wziąłem tez pod uwagę, w jakiej knajpie jesteśmy... dziki zachód to także Meksyk. Wybrałem zatem meksykańskie danie Fajitas de cerdo, czyli kawałki marynowanego mięsa smażonego z cebulą, papryką, przyprawą meksykańską, podawane na gorącej patelni z sosami i dwoma tortillami na ciepło w koszyczkach.
Asia - Gdy wybraliśmy dania, na stole pojawiły się koszyczki z naszą ciepłą przystawką. 4 grube kromki, przyjemnie przysmażone, z odrobiną sera, delikatnie chrupiące. Kelnerka przyjęła od nas zamówienie na główne jedzenie i zostawiła nam jedno menu - gdybyśmy chcieli coś domówić.
Igor - Pieczywo czosnkowe było wyśmienite. Chrupiące, delikatnie nasmarowane czosnkiem, a ser przyjemnie przypieczony. Trochę szkoda, że te koszyczki takie dziurawe, bo zostawiłem pełno okruszków na stole. Niemniej, palce lizać.
Asia - Myślałam, że napiszesz coś o menu, ale widać tak przyjemnie wspominasz to smaczne pieczywo, że wyleciało Ci z głowy. A słówko o menu trzeba napisać... Niestety, widać że nie wytrzymuje ono próby czasu i ilości klientów. Wprawdzie okładki są drewniane, więc dużo im nie zaszkodzi, ale papierowe kartki z metalowymi narożnikami po prostu odpadają.
Igor - No faktycznie, menu wyglądało nieapetycznie. W przeciwieństwie do pieczywka. No ale wszystko co smaczne, szybko znika. Równie szybko pojawiła się kelnerka, która z uśmiechem na twarzy zapytała, czy już zdecydowaliśmy co do picia.
Asia - Tradycyjnie wybrałam wodę - gdyby danie było za ostre, mam czym przepłukać kubeczki smakowe; gdy niesmaczne, zapycham sobie żołądek wodą.
Igor - Ja wybrałem ice tea. Zaraz po tym udałem się do toalety. No i powiem wam, że równie oryginalnej jeszcze nie widziałem. Niby nic specjalnego, ale wchodzi się przez skrzypiące zablokowane zablokowane dość oryginalną zasuwką/skobelkiem zamiast klamki. W środku, pierwsze pomieszczenie to umywaleczka - mała, ale kran idealnie po środku. Niby głupi szczegół, ale mało to knajp w których kran jest na wysokości zewnętrznej krawędzi umywalki? I jak tam się nie pochlapać? Następne drzwi prowadzą do półokrągłego pomieszczenia z pisuarem. A następne pomieszczenie, znajduje się na końcu tego ślimakowatego pomieszczenia. Ślimakowatego, bo po toalecie łazi się jak po wnętrzu skorupy ślimaka. Wszystko czyste i pachnące.
Asia - Damska toaleta to raczej jaskinia. Duża owalna przestrzeń z muszką po jednej stronie i umywalką po drugiej. To chyba pierwsza toaleta w której poza lustrem nie ma ani jednej linii prostej (ściany łączą się łukiem z sufitem - całość wygląda jak wnętrze jaja).
Igor - Kiedy wróciliśmy, zaraz po tym przyszła kelnerka i postawiła przed nami nasze dania. Życzyła smacznego i zostaliśmy sami. Ja z gorącym talerzem i z koszyczkiem obok, a Asia ze swoim talerzem i trzema sosami.
Asia - Na moim talerzu była ogromna pierś "orła", troszkę frytek, trzy surówki i pita w kształcie gwiazdy. Rozpoczęłam od surówek (smakowały jak kupne) bo widziałam że cieknie z nich sok... a nie ma nic gorszego niż podmoknięte frytki. Niestety, jadłam zbyt wolno i każda kolejna frytka nasiąkała coraz mocniej sokiem z buraczków/ białej kapusty. Co do mięsa to mogę powiedzieć, że było. Cienkie, delikatnie wysmażone. Bez rewelacji smakowych, ale smaczne. Sosy były zjadliwe, nie jakoś specjalnie zachwycające - konsystencja gęsta, smak całkiem-całkiem; szkoda tylko, że miały zaschniętą skórkę na górze.
Igor - Natomiast moje danie, to niestety porażka. Liczyłem na coś pysznego, a dostałem jakieś leczo ze skrawkami wypieczonej shoarmy. Wszystko strasznie ciężkie w smaku. Cebula, papryka i sos - to główne składki tego dania. Gdybym szedł na popijawę, z dużą ilością alkoholu, to pewnie takie jedzenie by mnie uratowało, ale tym razem chciałem coś mniej ociekającego tłuszczem. Dodatkowo moje tortille, które podano mi na osobnym koszyczku, mimo że miały być ciepłe, to już w chwili podania były chłodne. Mieszałem widelcem i wybierałem co lepsze kąski. Nawet ciekawa forma podania dania - na gorącym grubym talerzu, nie sprawiała że mi bardziej smakowało. Ale i tam bym pewnie nie dał rady zjeść wszystkiego, fakt bo porcja była naprawdę duża.
Asia - Ja swoje danie skończyłabym pewnie dużo wcześniej gdyby nie pita... Dość niewyrośnięta, dość gumowata. Słowem jeden kęs żułam przez ponad minutę. Jedzeniowo nie byłam usatysfakcjonowana. Ale obsługa - bez najmniejszych zastrzeżeń. Gdy jedliśmy kelnerka podeszła i mimochodem zapytała czy nam smakuje. Odmruknęliśmy coś przeżuwając swoje porcje.
Igor - Czy się najadłem? Nie. Czy zjadłbym coś więcej? Też nie. W ustach i w brzuchu czułem rozlewający się tłuszcz mojego dania. Jedyny smaczny element, to ta "meksykańska przyprawa", ale to trochę mało na uratowanie spapranego dania. Dlatego też, gdy przyszła kelnerka spytać się, czy może mamy ochotę na deser, podziękowałem i poprosiłem o rachunek.
Asia - Kelnerka zapytała czy chcielibyśmy zapłacić kartą czy gotówką. Ponieważ wybraliśmy kartę, dziewczyna zniknęła w lokalu i wróciła z przenośnym terminalem. Wreszcie lokal gdzie nie trzeba chodzić do baru czy na zaplecze (vide: Wielki Mur), zwłaszcza, że w Sioux ciężko się poruszać.
Igor - No właśnie, wnętrze jest dość ciasne, co sprawia że osoby tu siedzące mogą się czuć nieco skrępowane i jak na jakiejś stołówce. Trzeba przyznać, że dekoratorzy włożyli wiele wysiłku w stworzenie fajnego klimatu. Właściciel chyba tez włożył sporo funduszy, które teraz za wszelką cenę chce odzyskać, maksymalnie dużą ilością stolików na metr kwadratowy.
Asia - Ale ilość przebywających tam ludzi o czymś świadczy. Być może my tylko trafiliśmy w środku tygodnia na niezbyt smaczne dania? Nie przekreślam tej knajpy, bo kilka razy jedliśmy już tam bardzo smaczne rzeczy. Jednak poleciałabym ją bardziej na wypad z kumplami niż na romantyczną kolację czy posiedzenie z dziećmi.
Igor - Ja wolę Siouxa na Piotrkowskiej, bo tam faktycznie jedliśmy smacznie. No ale teraz musi upłynąć sporo wody w Łódce, abym zapomniał smak jedzenia w Sioux.

Wydatki:
Podniebny lot orła stepowego 19.90zł
Fajitas de cerdo 23.90zł
Pieczywo czosnkowe z serem 7.90zł
Pieczywo czosnkowe 5.90zł
Ice Tea 0,25l 3.50zł
Woda 0,25l 3.00zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 5
jedzenie: -2
czas: 4
wystrój: 5
czystość: 5


Ogólna ocena:


Restauracja „Sioux”
Łódź, Manufaktura
tel. 0-42 632 33 80
www.sioux.com.pl


Wyświetl większą mapę

PokazuJemy czytelników strony