30 sie 2007

North Fish - rybka bez kolejki

Igor: Czasem zgłodnieje i chadzam jeść samemu ;-)
Dziś znalazłem się w Manufakturze, czasem tu zaglądam gdy szukam czegoś do kupienia. No ale do rzeczy, tzn do jedzenia. Z założenia nie przepadam za fast foodami, ale nie jestem radykałem. Bywając w Manufakturze, czasem zaglądam do tej oazy fasfoodowej na pierwszym piętrze. Zawsze zastanawiam się wtedy, co kieruje ludźmi, mając tak szeroki wachlarz knajpek i tak stają w kolejce aby zjeść jakieś hamburgery z McD. Ja wolę North Fish.
Zaletą tego miejsca jest bez wątpienia, że nie ma kolejek (wszyscy cisną się obok po tłuszcze z McDonald's). Podają tu rybki wszelakie, w różnych postaciach.
No ale to jednak fast food, czyli burgerów tu nie brakuje. Poza kanapkami ze smażoną rybką, podawane są też filety, oraz rybki serwowane w kawałkach. Jak już wspominałem, byłem tu nie pierwszy raz. Za każdym razem próbuję czegoś innego, tak było i dzisiaj.
Nie ma tu kolejek, ale mimo to za każdym razem czekam na obsługę. Dziś np. podchodzę do kasy, a obsługująca pani nawet nie zwraca na mnie uwagi. Nawet słowa, że podejdzie za chwilę, nic.Zaraz podchodzi jakiś facet do lady, i okazuje się że przyszedł po zamówienie. Pani z obsługi, wtedy dopiero zaczęła coś tam przygotowywać dla tego człowieka... poruszała się jak mucha w smole. Będąc w restauracji moja cierpliwość jest dość duża, natomiast w fastfoodzie czekając w kolejce (której de facto nie ma) 2 minuty, zaczynam się niecierpliwić.
No łaskawie pani skończyła i spojrzała na mnie. Spytała się co podać. Powiedziałem, że mam mało czasu, więc spytałem co może mi zaproponować. Poleciła filet z pangi w delikatnej panierce, serwowana z sosem. Zgodziłem się i poprosiłem o frytki. Do wyboru dostaje się jeszcze jeden z trzech sosów: czosnkowy, ostry lub oliwkowy
Przyszykowanie wszystkiego trwało kilka sekund. Wadą North Fish jest to, że dania serwowane są na papierowym talerzyku, z plastikowymi sztućcami.
Samo danie smaczne, ryba dobrze wysmażona, panierka chrupka i pachnąca. Frytki nie przetłuszczone - i co ważne, soli się tyle ile chce. To duży plus w odróżnieniu do innych fastfoodów, gdzie nie raz dostawałem sól z frytkami.


Wydatki:
panga - 9,90 zł
frytki - 4 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +1
jedzenie: +3
czas: +2
wystrój: +1
czystość: +4

Ogólna ocena:

Manufaktura
Łódź ul. Karskiego 5
www.northfish.pl


Wyświetl większą mapę

26 sie 2007

Wook - in Czajna

Igor: Ostatni wakacyjny weekend, sobotnie ciepło i wspaniale. W sam raz na spacer po Łodzi.
Asia: Spacer tak nam się przedłużył, że koło 21 zaczęliśmy poszukiwanie jakiejś przekąski...
Igor: Każda knajpka na Piotrkowskiej, każdy ogródek był przepełniony. Nie było nawet gdzie szukać wolnego miejsca.
Asia: Akurat to z tego się cieszę, bo widać, że to miasto nocą żyje; ale faktycznie znaleźć puste miejsce z działającą kuchnią to było nie dala wyzwanie. O mały włos nie wylądowaliśmy w McD.
Igor: To była tylko “chwila słabości”. Wystaliśmy tylko kilka minut w kolejce, po czym zrezygnowaliśmy. Już wcześniej coś myśleliśmy o kuchni orientalnej,
Asia: a skoro na Pietrynie były tłumy to odbiliśmy delikatnie w bok i poszliśmy do Wook'a.
Igor: Jest to sieć, należąca do tego samego właściciela co restauracje Sphinx. Serwują tam dania kuchni orientalnej. Przynajmniej tak głosi napis nad wejściem do lokalu: “the authentic taste of china”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle co “smak Chin”.
Asia: Ponieważ było po 22 weszliśmy do środka aby się upewnić czy kuchnia jeszcze działa. Na szczęście tak, w soboty działają do północy. Wybraliśmy więc stolik na uboczu z podglągem na wejście, bar i kucharzy
Igor: Pierwsze na co zwróciłem uwagę, to na kompletnie nie pasującą do stylu restauracji muzykę. Na kilku podwieszonych do ścian ekranach, migotały obrazki z tv Viva, a z głośników dobiegała muzyka - głośna i raczej zachęcająca do tańców, a nie spokojnego jedzenia.
Asia: Mam nadzieję, że ta "rąbanka" leciałą tylko z okazji sobotniego wieczoru, ale to zawsze mogę sprawdzić w tygodniu ;-)
Igor: No ale do rzeczy. Kelner podszedł niemal od razu, nie musieliśmy na niego prawie w ogóle czekać. Sympatyczny, uśmiechnięty, ale widać było że trudny sobotniej wachty, dały mu już w kość.
Asia: Razem z menu położył przed nami czerwone podkładki z logo knajpy. I dobrze, bo przykryły źle wytarty stolik (lampki nad każdym stolikiem powodują, że widać każdy zaciek).
Igor: Potrawy poszeregowane są według kategorii. Nie ma podanej przy każdym daniu gramatury, ani cen. Tzn. cena jest, np. wszystkie dania z kurczaka kosztują 6 zł, makarony i naleśniki 4 zł...
Asia: i właśnie brak gramatury jest pułapką tego całego menu. Bo niby ceny niskie, ale żeby się najeść to należy zamówić np. zupę za 4 zł, mięso za 6zł, osobno surówkę i jeszcze makaron/ ryż... i się tych złotówek na rachunku się nazbiera.
Igor: To była nasza pierwsza wizyta w Wooku. Ale ja kiedyś coś słyszałem od znajomych, że tak właśnie jest, że komponuje się samemu co się chce zjeść. Jak dla mnie to zaleta, że nie jestem niejako zmuszany do "zestawów obowiązkowych" - za każdym razem można zjeść coś innego.
Asia: - No tak, a mnie to pozwoliło zjeść malutką przekąskę. Zanim jednak wybraliśmy dania podszedł kelner z pytaniem co nam podać do picia i od razu zaproponował wino chilijskie w małej buteleczce (wyciągnął je z kieszeni i postawił przed nami).
Igor: Tak! Chilijskie wino w chińskiej restauracji. Nie to, że liczyłem na chińskie, ale jakoś to nie pasowało. Poza tym ja byłem kierowcą, a Asia nie miała ochoty na alkohol, więc nie zamówiliśmy.
Asia: Kelner niepocieszony, ale z uśmiechem na ustach dał nam czas na wybór dań. Ponieważ było późno chciałam zjeść coś dosłownie na ząb. Wahałam się pomiędzy brokułami z czosnkiem a naleśnikami (są dwa rodzaje). Stanęło w końcu na naleśnikach wiosennych z mięsem, a do picia na mineralnej bez gazu, bez lodu i bez cytryny.
Igor: A ja miałem ochotę na kurczaka. Poprosiłem o kurczaka chrupiącego - paseczki fileta drobiowego w chrupiącej panierce. A kelner nie wiedzieć czemu, chciał mi wmówić kurczaka po seczuańsku - kawałki mięsa smażone z papryką chilli i orzechami ziemnymi. Zrezygnowałem więc z kurczaka i zamówiłem kaczkę chrupiącą - kawałki mięsa marynowane w ziołach. Do tego poprosiłem ryż po kantońsku - smażony z jajkiem, porem, marchewką i zielonym groszkiem. Uzupełnieniem miały być warzywa smażone - świeże, duszone z bambusem i grzybami mu. Do picia wziąłem lodową cytrynę - sprite z kruszonym lodem, podane wraz z plasterkami limonek.
Asia: Gdyby się okazało, że danie Igora jest dużo większe, to ja planowałam domówić kawałki banana w cieście, ale w końcu zrezygnowałam z tego deseru. Po złożeniu zamówienia postanowiłam odwiedzić toaletę - jak się okazało lokal nie ma własnego WC - należy korzystać z tej "kinowej"... cóż widać było że niedawno skończył się seans - papier na podłodze, ręczniki wysypujące się z kosza. Słowem - nic przyjemnego.
Igor: Po paru chwilach pojawił się kelner, ale nie ten sam, który przyjmował zamówienie. Coś tam mruknął pod nosem, domyśliłem się że spytał co dla kogo. Postawił napoje i poszedł.
Asia: Przede mną stanęła mineralna w butelce, oraz szklanka... z lodem i cytryną. Kelner ulotnił się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zaprotestować.
Igor: Kelner, który przyjmował zamówienie wydawał mi się bardziej kumaty, więc jego poprosiłem o podejście. Bardzo przeprosił za pomyłkę, zgonił na kolegę, który źle zrozumiał instrukcję. W sumie to była błahostka.
Asia: Razem z piciem na stole pojawił się kubeczek z widelcami i... pałeczkami.
Igor: Czas oczekiwanie na dania, spędziłem na oglądaniu wnętrza restauracji. Kilkaset czerwonych lampek na suficie, czerwone girlandy, czerwone krzesła, czerwona podłoga, czerwone podkładki pod talerze... Czy tak wygląda chiński dom publiczny? ;-) W kuchni, która widoczna jest dla wszystkich gości, stało trzech Azjatów. Coś tam między sobą dziabotali po swojemu, i tylko to było oryginalnie orientalne. T-shirty i czapeczki baseballowe, w które byli ubrani, jakoś mi orientem już nie pachniały... ale najważniejsze jest jedzenie.
Asia: Jedzenie, na które nie musieliśmy długo czekać. Kelner postawił przed nami maleńkie miseczki z potrawami. Na moim talerzyku leżały trzy naleśniki (średnica 2 cm, długość około 7) - czyli faktycznie przekąska, bo daniem tego nie można nazwać.
Igor: Ja dostałem trzy pojemniczki - jeden z ryżem, jeden z warzywami pływającymi w ciepłym wywarze, oraz jeden z kawałeczkami kaczki, które wyglądały jak szprotki z puszki. Asia od razu dostała do swoich naleśniczków specjalny sos, ja na swój musiałem chwilkę poczekać.
Asia: O ile naleśniki były łagodne w smaku, ciepłe i chrupiące, to sos był bardzo pikantny, ucieszyłam więc gdy Igor dostał swój - łagodny, miodowy w smaku.
Igor: Smak ryżu - nie było to nic wyróżniającego się, takie coś można zrobić w domu. Warzywa smaczne, choć wywaru mogło być nieco mniej a warzyw więcej. Kaczka... jak to kaczka. Troszkę poczułem się oszukany, gdyż w połowie pojemniczka z kaczką znalazłem niejadalną, bo tak suchą w smaku, białą kapustę. Mięsko było poukładane tylko na wierzchu miseczki. Smaku kaczce nadawał ten wspomniany sos, szkoda że był zimny, bo od razu schładzał mięso, a zimna kaczka do najsmaczniejszych nie należy.
Asia: Ja swoje naleśniki skonsumowałam dość szybko. Wolny czas wykorzystałam na rozglądanie się po restauracji. Nie jest to dobry lokal na romantyczną kolację we dwoje, bo ustawienie stolików nie zapewnia intymności. Raczej można tu zajrzeć w ciągu dnia na lekką przekąskę, ewentualnie na niezobowiązujący biznesowy lunch.
Igor: Ciekawe czy w ciągu dnia też jest tam tak ciemno? Zjedzenie wszystkiego, zajęło mi nieco więcej czasu niż Asi. Powiem szczerze, że wielkość widelców kompletnie nie jest dopasowana do wielkości tych pojemniczków, w których podają posiłki. Niemniej, smakowało mi. Nie było to nic, co mógłbym wspominać jako wspaniałą kulinarną podróż do Chin. Kelner, ten od podawania nam zamówionych rzeczy, przyszedł jeszcze gdy kończyłem ryż. Troszkę dziwnie się czułem, gdy poza zabraniem pustej zastawy Ani, kelner począł zabierać też te pojemniczki, które ja opróżniłem.
Asia: Jedzenie rzeczywiście nie jest powalające i niestety wspominało się jeszcze jakąś godzinę po wyjściu z restauracji.
Igor: Na koniec podszedł do nas kelner i zapytał się jak smakowało. Chciał nam jeszcze zaproponować deser, ale nie mieliśmy już na to ochoty. Poprosiłem o rachunek. Odłożyłem 10% na napiwek i położyłem pod rachunek, na podanej tatce. Wyjąłem też kartę płatniczą i zaczekałem. Kelner gdy ponownie podszedł, od razu zwrócił uwagę że trzymam coś w dłoni. Odparł, że “płacić można tylko gotówką, ale bankomat jest w pobliskim kinie”...
Asia: Na szczęście trochę gotówki przy sobie jeszcze mieliśmy. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że w tego typu lokalu, istniejącym już dość długo na mapie Łodzi nie zapłaci się kartą. Warto zapamiętać.

Wydatki:
naleśnik wiosenny z warzywami - 6 zł
kaczka chrupiąca - 6 zł
ryż po kantońcku - 4 zł
warzywa smażone - 4 zł
woda niegazowana - 3 zł
lodowa cytryna - 4 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa - +3
jedzenie - +2
czas - +4
wystrój - +2
czystość - +2,5

ocena ogólna:


Silver Screen
Łódź al. Piłsudskiego 5
www.wook.pl
tel 042-633 23 23


Wyświetl większą mapę

PokazuJemy czytelników strony