30 gru 2007

Istambul - turecki Krokodyl


Asia - Jako że Sylwestra nie dane nam było spędzić w Turcji, postanowiliśmy udać się w przeddzień ostatniego dnia roku do nowej restauracji tureckiej w Łodzi.
Igor - O tym lokalu słyszałem dotychczas same dobre opinie. A to że baraninę podają, a to że kebab podają na wynos w cieście durum, a nie tylko zwykłych bułkach, a to że kucharzami są Turcy.
Asia - Dla niewtajemniczonych, Restauracja Istambul zajmuje miejsce dawnego Krokodyla – dość ekskluzywnego lokalu, który zniknął z łódzkiej mapy gastronomicznej pod koniec lata 2007.
Igor - Od samego wejścia, Istambul faktycznie wygląda jak prawdziwa turecka knajpka z kebabem. Są lady z powystawianymi mięsami, duży kaflowy piec na pizzę (turecką), na ścianie widoczek meczetu, a wszędzie krzątają się tureccy kucharze.
Asia - Po wejściu do Istambulu znaleźliśmy się w części barowej. Były tu trzy stoliki, przy każdym po cztery krzesełka, na stołach zaś plastikowe ceratki i po dwa sosy w litrowych dzbankach.
Igor - Zanim zdołaliśmy podjąć decyzję gdzie chcemy usiąść, od razu podbiegła do nas kelnerka i zapytała: „Państwo coś na szybko, czy podać menu?”. Jako, że nie planowaliśmy brać kebabu na wynos, poprosiliśmy menu.
Asia - Kelnerka przyniosła nam z sąsiedniej sali menu – długie, wąskie, zalaminowane, ot takie „barowe”.
Igor - Ledwo usiedliśmy, od razu poczuliśmy żar bijący od pobliskiego pieca. Postanowiliśmy więc przenieść się do drugiej sali, gdzie jak zapewniła kelnerka będzie chłodniej.
Asia - Ta sala przypomina restaurację – na stołach położone są obrusy, materiałowe serwety, naszykowane są sztućce.
Igor - To duży kontrast do barowego „przedsionka” jaki widać od wejścia. Od razu poczuliśmy się przytulnie i rozpoczęliśmy czytanie karty dań.
Asia - Wybór nie jest niestety imponujący, możemy znaleźć dania z wieprzowiny, wołowiny, kurczaka i baraniny. Są też tureckie desery i pizze. Można napić się tureckiej herbaty, choć turecka jest tylko filiżaneczka, a herbata zwykła – czarna.
Igor - Ponieważ chcieliśmy spróbować za jednym razem jak największą ilość rodzajów mięs, zdecydowaliśmy się na "Mix Grill" - kompilację czterech mięs.
Asia - Jako że do dania nie są dołączone dodatki zamówiliśmy jeszcze: ja turecką kaszę (kuskus), a Igor frytki.
Igor - Na dole menu napisane jest za to, że wszystkich dań podawany jest "zestaw specjalnych sosów"... jakich nie wiemy, nie podano ich nam.
Asia - Korzystając z przerwy po złożeniu zamówienia obejrzeliśmy sobie lokal. Ja oczywiście zawitałam do toalety - znajdującej się pomiędzy obiema salami. Toaleta jest mała. Po jednej kabinie dla każdej z płci i wspólna malutka umywalka. Niestety brudna podłoga, brak papieru i brudna umywalka nie świadczą zachęcały do dłuższego - niż to konieczne - pobytu.
Igor - A to w sumie dziwne, bo na całą restaurację było dwoje kelnerów. Na te kilkanaście stołów w naszej sali zajęty był tylko jeden. Więc kiedy nasza kelnerka obsługiwała kogoś w pierwszej sali, w nas "pilnował" jej zmiennik. Nic by nie szkodziło, jakby kiedyś wszedł do toalety aby i tam "popilnować".
Asia - Po jakichś 20 minutach od zamówienia kelnerka przyniosła duży talerz (wielkości takiego od pizzy) i dwa talerze dla nas. Zapytała czy coś jeszcze sobie życzymy. Nieśmiało przypomnieliśmy o kuskusie i frytkach, okazało się jednak, że te leżą na głównym talerzu - ukryte pod mięsem.
Igor - Mięso wyglądało bardzo apetycznie, z małymi problemami udało nam się rozpoznać ich rodzaje po konsystencji. No niestety, wszystkie smakowały niemal identycznie! Kurczaka wyróżniały jeszcze kostki, które były w każdym kawałku mięsa.
Asia - Mięso tylko wyglądało apetycznie. Fakt - było miękkie, ale jak na turecką kuchnię całkowicie bezbarwne. W przeciwieństwie do mojego kuskusu, który wpalał mi podniebienie przy każdym kęsie. Zupełną porażką był natomiast wspomniany kurczak - miał tak miękką, gumowatą skórkę... fuj.
Igor - Frytki zaś były... ani świeże, ani na świeżym oleju, ani chrupiące, ani tym bardziej smaczne. Ot maczane w oleju, przypalone, ziemniaczane kikuty.
Asia - Mnie jeszcze w całym daniu brakowało warzyw, ale sama jestem sobie winna - nie doczytałam w menu, że akurat to danie podawane jest bez bukietu surówek.
Igor - Smakując sobie jedzenie, nasze uszy wychwyciły jeszcze jedno. No muzyka w tym lokalu jest jakaś dziwna. Nie pasująca ani do części barowej, ani restauracyjnej. Powiem nawet, że w pubie byłoby mi ciężko przy tym spokojnie usiedzieć. Właściciele Istambulu serwują swoim gościom dicho.
Asia - Gdyby to jeszcze było tureckie disco... Niestety, nasze uszy narażone były na "umc umc".
Igor - Wychodząc z knajpy miałem mały mętlik w głowie: wszedłem do baru, siedziałem w restauracji, zjadłem jak w "fastfoodzie", muzyki nasłuchałem się jak w dyskotece, zapłaciłem jak w renomowanej knajpie. Swoją drogą dziwi mnie ta kakofonia stylów. Jakoś sobie nie wyobrażam spotkania biznesowego lub osób w dojrzałym wieku, bo chyba do takich klientów celowała restauracja Istambul (dawniej Krokodyl), płacących słone ceny za jedzenie w towarzystwie muzyki dyskotekowej.
Asia - Ceny w Istambule nie należą do najniższych. Dania mięsne są po 27 zł plus 4 zł za frytki/ryż/kuskus. Pół litr piwa beczkowego za 8 zł, filiżaneczka tureckiej herbatki (na 4 łyki) za 3 zł, a kawa... no kawy to się jeszcze nie napijemy, bo "ekspresu nam jeszcze nie przywieźli" (cytat z kelnerki na moje pytanie o kawę).
Igor - Kiedy dostaliśmy rachunek - podany na stolik wydrukowany paragon z kasy, stwierdziłem, że albo kelnerka dała nam prezent (nie naliczona herbata), albo już o niej zapomniała. Podobnie z kaszą kuskus, której także nie mamy na rachunku.
Asia - Herbatka to może darmowa przystawka? Kuskusu i frytek było zaś tak mało, że mam wrażenie iż kelnerka podała nam pół porcji jednego i pół drugiego - stąd jedna pozycja na rachunku. Nadal jednak zastanawia mnie co się stało z sosami "dodawanymi do każdego dania". Zrobię jeszcze jedno podejście, aby spróbować kebabu durum.
Igor - Tak, ten jest godny polecenia, bo sam nie raz go już próbowałem podczas wieczornych wizyt na Pietrynie. Tak czy inaczej, właściciele Istambulu chyba tylko chcieli otworzyć restauracyjkę w Łodzi, jako hobby lub sam nie wiem co. Właściwą działalność ich spółka prowadzi w Nadarzynie, gdzie handlują ciuchami.

Wydatki:
Mix Grill 50,00 zł
Frytki 4 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +3
jedzenie: +2
czas: +4
wystrój: +4
czystość: +4

Ogólna ocena:

Istambul
Łódź ul. Piotrkowska 88
tel: 042-632 00 96

21 gru 2007

China Bar - halo halo Azjato

Igor: W szale przedświątecznych zakupów zgłodniałem...
Dość mało oryginalnie, przedświąteczne zakupy postanowiłem zrobić w Manufakturze. No ale nie o tym tu mowa. Jak już tu raz wspominałem z założenia nie przepadam za fast foodami, ale nie jestem radykałem. Bywając w Manufakturze, czasem zaglądam do tej oazy fasfoodowej na pierwszym piętrze. I tym razem były tu tłumy, i tym razem największe koło najmniej oryginalnego McD... . Ja wybrałem China Bar.
Jest to dość spokojne miejsce. Na uboczu, najdalej od całego tego zgiełku, niemal schowane za ruchomymi schodami kierującymi w stronę kina. Kiedyś pamiętam, że była tu jakaś inna knajpa, chyba z kebabem. No ale widać, nie wytrzymała konkurencji sąsiadującej Marhaby.
Mimo że to fast food, to jednak jest tu nieco inaczej niż w wietnamskich budach. Przede wszystkim czyściej! Cała ściana tej restauracyjki, wyłożona jest orientalną mozaiką. Kucharz też jest orientalny – i tu podobieństwo do budek, bo także ten nie umie po polsku ;-)
Tak więc gdy podszedłem do lady, pan Azjata się spojrzał na mnie i począł wołać “halo halo” do kogoś na zapleczu. Po kilku chwilach sam tam zniknął...
Nie przejąłem się, bo miałem dodatkowy czas na wybieranie. W Asia Bar podawane są zasmażane ryże, kurczaki w kilku smakach, wieprzowiny i wołowiny. Dostrzegłem też rybki i orientalne makarony. Zdecydowałem się na porcję smażonego ryżu z wieprzowiną. Jest to bezpieczne jedzenie jak na pierwszy raz w nieznanej knajpie. Jest to koszt 13,50 zł, co uważam za nie wygórowaną cenę.
Po zapłaceniu, otrzymałem numerek i instrukcję – gdy pojawi się pański numer u nas na ladzie, proszę podejść i odebrać jedzenie. Poszedłem więc poszukać sobie jakiegoś miejsca do siedzenia. Na pojawienie się mojego numerka nie musiałem czekać długo – jakieś 7 minut.
Jedzonko wydawał Azjata, no ale do rozpoznawania cyferek nie trzeba znać polskiego :-) Dostałem talerz z kopczykiem ryżu, reszta to już samoobsługa. Sam musiałem sobie wybrać sztućce, wstawione w jeden z kubków przy kasie. Widelczyki i noże oczywiście plastikowe, dobrze że choć serwetki były i talerz nieplastikowy.
Jedzenie wyglądało i pachniało smacznie. Wszystko ciepłe i co najważniejsze smaczne. W kopczyku zasmażanego ryżu, znalazłem kawałki smażonego jajka, warzywa i wieprzowinę. I powiem Wam, że nie było to kilka kawałeczków na krzyż, ale dość spora ilość kawałków dobrze wysmażonego mięsa. Całość godna polecenia! Aha i jeszcze jedno, nazajutrz mój żołądek nie miał uczucia ciężkości po spożytym jedzeniu, co jak już opisywałem z Asią, czasem mi się zdarzyło po wizycie w innych restauracjach.

Wydatki:
13,50 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +1
jedzenie: +4
czas: +4
wystrój: +2
czystość: +2

Ogólna ocena:


Manufaktura
Łódź ul. Karskiego 5

Wyświetl większą mapę

8 lis 2007

Coffee Heaven - niebo (tylko) w gębie.

Asia: Udałam się z koleżanką na plotki przy kawie. Jako, że było dość chłodno, a obie miałyśmy coś do załatwienia w okolicy Centralu - zawitałyśmy do Galerii a tam metodą losowania zawitałyśmy do Coffee Heaven.
Szybki rzut oka na spis kaw (wisi nad barem) i już wiedziałyśmy, że napijemy się Kawy mocca z białą czekoladą. Zanim kasjerka nabiła na kasę nasze kawy, zauważyłam instrukcję zamawiania kawy (czyli podpowiedź jak wybrać dobrą kawę dla siebie - rozmiar, rodzaj, smak itp.). Koleżanka poszukała wolnego stolika, a ja udałam się do stanowiska znajdującego się tuż obok miejsca wydawania kaw, po "elementy słodzące" (cukier, cukier brązowy, słodzik) i mieszadełka. Bo Coffee Heaven to bar kawowy, więc samodzielnie odbieramy kawę. Chcąc uniknąć wołania mnie przez cały lokal, postanowiłam poczekać przy ladzie. Osoba przede mną była jednak wolała być wywołana "espressooooo!". Gdy obie naszee kawy były gotowe, grzecznie zabrałam je sobie do stolika.
Nie da się ukryć - ta kawa jest smaczna, słodka, o wyrazistym smaku. Niestety, gdy płacę prawie 10 zł za kubeczek, oczekiwałabym chociaż czystego stolika (nasz taki nie był). Podejrzewam, że ta kawa smakowałaby mi jeszcze bardziej gdybym mogła jej kosztować z normalnego kubka. Nie z jakiejś tam porcelanowej filiżanki - ale ze zwykłego kubka, a nie z tekturowego opakowania.
Jednym słowem kawa jest ok, ale cena jest zupełnie nie adekwatna do całej otoczki tej kawy. Jeśli ktoś będzie bardzo spragniony kofeiny to można iść i się napić, ale na klimat nie ma co liczyć.

Wydatki:
White Chocolate Mocca (mała): 9,50 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +4
jedzenie: +5
czas: +5
wystrój: +4
czystość: +3

Ogólna ocena:

Galeria Łódzka, poziom +1
www.CoffeeHeaven.pl
tel 042-634 66 64

3 lis 2007

Costa del Mar - nieśmiały Hiszpan


Igor: Na dworze plucha, deszcz pada, jesień... dlatego zmieniliśmy klimat na hiszpański i wybraliśmy się do Costa del Mar.
Asia: Rzeczywiście tuż po wejściu można poczuć klimat wąskich, hiszpańskich uliczek; restauracja wygląda bowiem jak kawałek Hiszpanii przeniesiony do Łodzi. Na podłodze jest bruk, na ścianach okna „kamienic”, na środku sali stylowe latarnie, pomiędzy tym wszystkim małe, przytulne stoliki.
Igor: Dobrym pomysłem było wcześniejsze zrobienie rezerwacji na sobotni wieczór, gdyby nie ona, nie znaleźlibyśmy wolnego stolika.
Asia: Miłą rzeczą w Costa del Mar jest zwyczaj witania gości w progu i kierowanie ich do odpowiednich stolików. My po wejściu podaliśmy nazwisko rezerwacji i kelner zaprowadził nas do nakrytego stolika (talerze, sztućce, kieliszki).
Igor: Jak tylko usiedliśmy, kelner przyniósł nam menu i kartę win (oraz cygar). Niestety po prawie półtora roku istnienia knajpy w Manufakturze menu jest dość zużyte. Powycierane kartki, niektóre wręcz podarte.
Asia: W karcie są przystawki, zupy, dania główne, dania typowo hiszpańskie, wegetariańskie, coś dla maluchów, desery oraz napoje. Wybór nie jest imponujący – ale można znaleźć coś smacznego.
Igor: Moją uwagę przykuła tortilla z kurczakiem, danie było przedstawione w kategorii „coś bardziej hiszpańskiego”. Do tego białe wino Bordeaux Kressman.
Asia: Ja zdecydowałam się na szaszłyk po Walońsku. Ponieważ to był szaszłyk drobiowy poprosiłam o białe wino, jednak to co wybrałam ponoć było gorzkawe, więc zdałam się na kelnera – wino miało być białe i słodkie. Coś mi wybrał, nie wiem co (dopiero w domu przeczytałam ma rachunku, że było to wino Soldepenas).
Igor: W oczekiwaniu na posiłek rozglądaliśmy się po lokalu. Mimo dużego ruchu, czterech kelnerów plus barman spokojnie dawało sobie radę.
Asia: Pomimo, że rotacja klientów była spora, kelnerzy dawali radę wymienić obrusy gdy tylko tego wymagały. Odbywało się to błyskawicznie. Choć warto dodać, że na pierwszym piętrze – obrusów nie ma, może zrezygnowano z nich, bo palacze wypalali dziurki? ;-)
Igor: Pierwsze piętro przeznaczone jest bowiem dla klientów palących, a parter dla niepalących. Jest to jedna z nielicznych restauracji, w których jest tak wyraźny podział. Za to plus!
Asia: Zanim nasze dania pojawiły się na stole, zwiedziłam toaletę, było tam czysto, pachnąco, stylowo, z wszelkimi niezbędnymi akcesoriami.
Igor: Czasu oczekiwania na dania nie umilała nam niestety muzyka. Co prawda co jakiś czas było słychać, gdzieś w oddali, że coś gra, ale niestety zdecydowanie za cicho.
Asia: Po dwudziestu minutach od złożenia zamówienia na stole pojawiły się nasze dania. Na dużych, kwadratowych talerzach.
Igor: Wcześniej pojawiło się wino – niestety, kelner zniknął tak szybko, że Asia nawet nie zdążyła zapytać co to za wino.
Asia: Mój szaszłyk zaserwowany był z surówką. Warzywa były ładnie przystrojone, całość miała ciekawy smak, a wszystko było przyjemnie chrupiące. Co do szaszłyka, to każdy kawałek piersi z kurczaka owinięty był w salami, a pomiędzy nimi znajdowała się dodatkowo cebula, papryka i grzybek. Wszystkie te smaki mile się komponowały.
Igor: Natomiast moje danie było dla mnie sporą niespodzianką. Nazwa kompletnie mnie zmyliła, nie spodziewałem się dostać mlecznego omletu z kawałkami kurczaka w środku. Całość polana była śmietaną z jakąś przyprawą. Smak nie był wcale rewelacyjny, i średnio pasowało mi to na kolację, szybciej na lunch. Może gdyby obsługiwał nas bardziej rozmowny kelner, uprzedziłby mnie jakiego typu to tortilla.
Asia: Fakt, kelner jeśli już się pojawiał to na krótko: przyjąć zamówienie, podać wino, podać danie; nie zdążyliśmy nawet w międzyczasie domówić deseru. A poszliśmy do Costa del Mar głównie na deser.
Igor: W Costa del Mar byliśmy już latem. Wtedy spróbowaliśmy kremu brulee. Był to wtedy bardzo przyjemny, słodki, lekki w smaku deser, przypominający nieco budyń; przykryty warstwą świeżo stopionego karmelu.
Asia: Tym razem więc w ciemno zamówiliśmy dwa razy ten przepyszny deser. Jakież było nasze rozczarowanie gdy kelner przyniósł nam to coś...
Igor: Już od pierwszego spróbowania wiedziałem, że coś nie gra. Początkowo myślałem, że smak mi się zmienił, ale spojrzałem na Asię, która z niewyraźną miną przełykała deser wiedziałem, że to nie to.
Asia: Zamiast lekkiego, słodkiego kremu dostaliśmy ciężką, sztywną, mało słodką masę o konsystencji i smaku masła. Na dodatek karmel był w niektórych miejscach przypalony i po prostu gorzki.
Igor: Albo od wakacji zmieniła się receptura albo kucharz. Kilka godzin po zjedzeniu czuliśmy w żołądkach tę tłustą masę. O ile poprzednio warto było wydać prawie 15 zł za deser, tak tym razem nie był wart zjedzenia, nawet za dopłatą.
Asia: Zostawmy już ten krem brulee i zajmijmy się kelnerem, który nie zajmował się nami.
Igor: Jest zrozumiałe, że przy pełnej sali kelner nie ma czasu poświęcić więcej uwagi gościom; tak ciężko jest wyjaśnić jakim cudem kelner nie zauważa przez trzydzieści minut, że skończyliśmy i deser, i wino. Na sali wtedy były zajęte trzy stoliki, łącznie z naszym! Po półtorej godzinie od wejścia chcieliśmy już zapłacić i wyjść. Kelnera wcięło.
Asia: Nawet gdybyśmy chcieli coś domówić, to nie było takiej możliwości.
Igor: Kiedy udało nam się wreszcie dorwać kelnera, bez słowa podał nam rachunek. Nawet nie spytał się czy smakowało.
Asia: Ciężko ocenić czy wizyta była warta tych pieniędzy. Jedzenie dość smaczne, wystrój rewelacyjny, ale całość popsuł (nie)obsługujący nas kelner. Dziwnie, bo poprzednia wizyta była udana, widać teraz trafiliśmy na nieśmiałego, pseudohiszpańkiego kelnera.

Wydatki:
Bordeaux Kressmann (150 ml): 15 zł
Soldepenas (150ml): 9 zł
Szaszłyk Walencja: 18,50 zł
Tortilla z kurczakiem: 21,50 zł
2 x Krem Brulee: 2 x 14,50 zł


Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 0
jedzenie: +2
czas: +4
wystrój: +5
czystość: +5

Ogólna ocena:

Manufaktura rynek
www.costadelmar.pl
tel. 042-630 2002

Wyświetl większą mapę

31 paź 2007

Costa Caffee - smaczniiee

Asia: są dni gdy kobieta ma ochotę napić się dobrej kawy... Bo w pracy było ciężko, bo pogoda taka jesienna, bo po prostu potrzebuje kofeiny. Mnie naszło tak podczas środowego spaceru po Manufakturze. Przechodząc obok Costa Caffee poczułam nieodpartą chęć wypicia smacznej kawy. Nie da się ukryć, że aromat świeżo palonej kawy rozchodzi się dookoła tej kawiarenki (choć w sumie to jest bar kawowy).

Lokal jest usytuowany na pierwszym piętrze w połowie „blaszaka” Manufaktury - takie umiejscowienie powoduje, że do kawiarni można wejść z trzech stron. Kawowy wystrój zachęca do odpoczynku. Podobnie jak w innych barach kawowych zamawia się w kasie. Ale oczywiście prócz kawy można posilić się muffinkami, piankami, czy kanapkami na ciepło.

Ponieważ koło godziny 14 nie było za dużego ruchu, stanęłam bezpośrednio przy kasie – nie czytając co jest w ofercie (a menu wisi dodatkowo nad głowami kelnerek). Poprosiłam o kawę z mlekiem... I tu ze strony sprzedawcy nastąpiła seria pytań o: wielkość (mała, średnia, duża?), ilość mleka (trochę mleka a może latte?), pianę (bez piany, cappuccino?), syropy... Słowem wybór jest spory i zapewne każdy znajdzie coś dla siebie. Ja zdecydowałam się na cappuccino, gdyż wg mnie to właśnie po gęstości piany można ocenić poziom kawiarni.

Gdy zobaczyłam filiżankę (400 ml!) do średniej kawy zwątpiłam czy dam radę pochłonąć taką ilość kofeiny, ale na szczęście połowę wypełniła gęsta piana ze spienionego mleka. Świetna! Kawę odbiera się tuż obok kasy osobiście, jednak sprzedawczynie nie drą się na cały lokal: „kawa” tylko dyskretnie informują, że napój jest już gotowy. Po lewo od kasy znajduje się stolik z cukrami (biały i brązowy) i słodzikami. Można brać tyle ile potrzeba.

Plusem tej kawiarni jest to, że płacąc kilka złotych za kawę nie otrzymuję jej w kartonowym kubeczku jak w Coffee Heaven, tylko dostaję porządny kubek i fikuśny talerzyk, na którym z boku spokojnie mieści się łyżeczka lub jakiś słodki drobiazg. W każdej chwili mogę domówić coś do jedzenia – menu stoi na każdym stoliku... stoi i kusi. Niestety z braku czasu nie zdecydowałam się na żadne muffinki, ale te z białą czekoladą wyglądały zachęcająco :-)

Ogólnie lokal oceniam bardzo pozytywnie. Jest spokojnie, miło, obsługa jest pomocna i uśmiechnięta, otoczenie jest czyste a kawa warta swej ceny.


Wydatki:

Średnie cappuccino: 8,50 zł


Ocena (skala od -5 do +5):

obsługa: +4

jedzenie: +5

czas: +5

wystrój: +5

czystość: +5


Ogólna ocena:

Manufaktura

Wyświetl większą mapę

25 paź 2007

Fresh & Chili - no fresh & no chillout


Asia - Dawno nie byliśmy w żadnej knajpie, więc tak przed weekendem postanowiliśmy zjeść gdzieś na mieście.
Igor - Kilka razy słyszałem dobre opinie na temat Fresh & Chili, więc stwierdziłem, że dziś możemy pójść właśnie tam.
Asia - Od wejścia knajpa wygląda na modną, gdyż z trudem udało nam się znaleźć wolny stolik – prawie na samym końcu sali, prawie w przejściu, prawie tuż przed kuchnią.
Igor - Fresh & Chili to wg nazwy „pub & restauracja”, i mam wrażenie, że my siedzieliśmy na tym „&”. Przy czym część pubowa wygląda faktycznie na pub, ale niestety część restauracyjna przypomina stołówkę.
Asia - Zaraz po tym jak zajęliśmy miejsca, na stole pojawiły się menu. Niestety ciężko powiedzieć, że zostały przyniesione, gdyż kelnerka rzuciła je nam w przelocie przez salę.
Igor - Ja mniej więcej wiedziałem co chcę zamówić gdyż skusiło mnie wiszące na zewnątrz ogromne menu. Wybrałem szysz taouk na sposób libański czyli „polędwiczki z kurczaka z grilla, surówka i ryż/frytki/ziemniaczki”, głównym powodem zamówienia tego dania był przymiotnik „libański” - liczyłem na coś orientalnego.
Asia - Dopiero teraz (pisząc notatkę) zauważyłam co Ty jadłeś! Byłam przekonana, że na talerzu miałeś piersi z kurczaka... Ciekawe gdzie hodują kurczaki, które mają polędwiczki (i gdzie niby kurczak ma polędwiczki???). Ja miałam ochotę coś pochrupać, więc zamówiłam koftę z bakłażanem to znaczy „mięso cielęce, bakłażan, ziemniaki, pomidor, cebula, ser, ryż, surówka”. Jak się niedługo potem okazało, nie pochrupałm sobie bo całość była zapiekana...
Igor - Wśród napojów znalazłem ciekawą pozycję Ayran czyli jogurt naturalny z miętą i czosnkiem. Ponieważ pogoda nie jest upalna, postanowiliśmy wzmocnić się tym trunkiem.
Asia - Jak zwykle w takiej knajpie skorzystałam z okazji aby obejrzeć toaletę. Tutaj należy im się plus. Czysto, pachnąco, z zapasem mydła i papieru. Szkoda tylko że włącznik światła jest na zewnątrz i w każdej chwili mogą zapaść krępujące ciemności.
Igor - Korzystając z nieobecności Asi obserwowałem sobie kelnerki. Jednak patrząc na dziewczyny w t-shirtach i zwykłych, czarnych spodniach dresowych stwierdziłam, że ciekawiej będzie obserwować wnętrze lokalu. Widać, że w jego przygotowanie włożono wiele wysiłków i starań. Na ścianach wiszą bliskowschodnie pamiątki, w niektórych miejscach stoją szisze. Całość oświetlają charakterystyczne orientalne lampki.
Asia - Zapomniałeś dodać, że na ścianie wisi ogromny telewizor z włączonym jakimś kanałem muzycznym, a z głośników przebija się popowa „rąbanka”, dość skutecznie zagłuszana przez harmider panujący w pubo-restauracji.
Igor - Przyznam szczerze, że jest to nieco oryginalny harmider, gdyż część z gości Fresh&Chili stanowią Libańczycy – znajomi właściciela, Libańczyka, który był obecny w restauracji i obserwował cały lokal.
Asia - Wracając do jedzenia, które pojawiło się bardzo szybko, nawet za szybko jak na tę ilość klientów przebywających w lokalu... Miałam ochotę na świeże, chrupiące warzywa, niestety wspomniany w menu pomidor i bakłażan były totalnie rozgotowane i tworzyły coś na wzór sosu w którym ukryta był cielęcina. O ile ten sos był smaczny i lekko pikantny, to ciężko ocenić mi cielęcinę, bo znalazłam jej raptem 4 kawalątki. O ryżu mogę powiedzieć tyle że był letni – bez rewelacji, surówka zaś... chwile świeżości i chrupkości miała dawno za sobą.
Igor - Ja na swoje danie musiałem troszkę poczekać, gdyż nie zostało podane razem z daniem Asi. Widać mój ryż odgrzewał się dłużej, bo nawet był ciepły, ale bez rewelacji. Surówka, o której wspomniała Asia... hmm... no niczym z pobliskiego China Town – mimo wielu, kolorowych składników czuć i tak było głównie ocet. „Polędwiczki” były bardzo smaczne, delikatne, w niektórych miejscach miałem wrażenie, że nawet za delikatnie podsmażone.
Asia - Do naszych dań otrzymaliśmy od kelnerki dwa sosy: czosnkowy i ostry.
Igor - Sos czosnkowy był rewelacyjny, gęsty jak śmietana, o intensywnym smaku i zapachu. Bardzo smaczny.
Asia - Niestety w trzy godziny od zjedzenia czosnek mi się niemile wspomina – nie wiem czy to ten z sosu czy ten z jogurtu, ale wrażenie nie jest przyjemne.
Igor - Dodajmy może na koniec że ten lokal ma w menu około 130 potraw - od zup, przez dania wegetariańskie, kuchni śródziemnomorskiej, pizze, kanapki na deserach kończąc. Samo zaś menu jest przejrzyste, czyste i ładnie wykonane.
Asia - Przejrzyste niestety nie jest w lokalu powietrze – połączenie pubu z restauracją, przy niewystarczająco wydajnym wyciągu spowodowało, że nie siedzieliśmy tam ani minuty dłużej niż to było konieczne.
Igor - Poczekawszy aż kelnerka będzie obok nas przelatywać, poprosiłem o rachunek, który można w „Fresh & Chili” regulować kartą płatniczą. Lokal mnie zupełnie nie przekonał, ani jako pub ani jako restauracja, nie wiem czy tam wrócę. W zamyśle knajpa bardzo fajna, ale gorzej z realizacją.
Asia - Dla mnie ten pub/restauracja to studencka stołówka z kuchnią w stylu kebab house. Ani to dobre na business-lunch ani na romantyczną kolację.

Wydatki:
Kofta z bakłażanem – 16,00 zł
Szysz taouk na sposób libański – 17,50 zł
2 x Ayran – 2 x 4,00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -2
jedzenie: +3
czas: +4
wystrój: +5
czystość: +4

Ogólna ocena:

Piotrkowska 123
www.freshchili.pl
tel 042-630 05 24

Wyświetl większą mapę

29 wrz 2007

Peron 6 - piwny odjazd


Asia - W sobotę wybraliśmy się na spacer po Piotrkowskiej. Ponieważ nam się wydłużył, postanowiliśmy zajrzeć do ostatniego przed Manufakturą pubu na Piotrkowskiej – Peron 6.
Igor - No właśnie, ostatniego – niewątpliwą wadą Peronu jest lokalizacja. Nieco daleko od innych lokali na Pietrynie, wymusza niejako specjalną doń wycieczkę.
Asia - Przy takiej ilości rodzajów piw, to faktycznie jest wycieczka – z piwem dookoła świata.
Igor - Pub chwali się, że oferuje ponad 170 (słownie: sto siedemdziesiąt) gatunków nektaru bogów, z najróżniejszych stron globu. Nie ma mowy, aby nawet najbardziej wymagające podniebienie nie zostało zadowolone.
Asia - Dotąd w swoim życiu, znalazłam zaledwie kilka piw, które mi smakowały. Z pewnością nie są to popularne marki (w Polsce).
Igor - Pub wygląda dość mało oryginalnie. Schodzi się do niego po schodach (znajduje się bowiem, w podwórku na poziomie -1: w byłej piwnicy). Mija sie kilka stolików ustawionych po dwóch stronach korytarzyka, następie bar z siedziskami, i kolejna salka ze stolikami. Na ścianach, pełno gablotek z kapslami, z emblematami, wafelkami, wszystkie piwne. Nad barem wiszą różne kufle, szklanice i stare butelki.
Asia - Te stoliki przy wejściu, ustawione są w podobny sposób jak przedziały w pociągu. Zapewnia to intymność pogaduszek, bo za plecami ma się ścianki, a „wejścia do przedziału” osłaniają słupy podpierające strop.
Igor - Usiedliśmy sobie przy barze, na dość wygodnych krzesłach barowych. Fajne, że od razu podszedł barman i widząc nasze niezdecydowanie podał nam menu (w pubie poza piwami, są także do zamówienia zakąski – polecam deskę serów).
Asia - Ponieważ wybór jest ogromny i zwykły śmiertelnik nie jest w stanie wybrać coś dla siebie, warto zdać się na barmana.
Igor - Tak! Obsługa Peronu wie co sprzedaje. Poza doradzeniem smaku, opowie także czym się dany rodzaj piwa wyróżnia, jak sie go szykuje, oraz skąd pochodzi.
Asia - W takim miejscu grzechem jest zamówić zwykłe komercyjne piwo.
Igor - Z resztą, zwykłego tyskacza, lecha czy żywca tu na szczęście nie sprzedają :-)
Asia - Po wyłuszczeniu barmanowi, moich preferencji smakowych, zaproponował mi St. Louis Premium Kriek - belgijskie piwo o smaku wiśni, lekko gazowane, słodkie, o zawartości alkoholu 3,2%, pojemność butelki 250ml. Piwo podane w kieliszku.
Igor - Mnie zaserwowano za to alzackie piwo dolnej fermentacji Wel Scotch. Zawartość alkoholu 6,2 %, warzone na słodzie dymionym torfem , z którego wyrabia się whisky. Pojemność butelki także 250ml.
Asia - Coś czuję, że częściej odwiedzając Peron 6, znajdę więcej gatunków piwa, które będzie mi smakowało. Nie mam nic więcej do dodania :-)
Igor - Tu nie ma co opowiadać! Tu trzeba przyjść i posmakować. Po takiej wizycie, każde piwko serwowane w zwykłych pubach, będzie wam smakować jak pomyje i daleki ubogi krewny tego cennego napoju, jakim jest piwo.

Wydatki:
St. Louis Premium Kriek – 8 zł
Wel Scotch – 9 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie/picie: +5
czas: +5
wystrój: +4,5
czystość: +5

Ogólna ocena:

ul. Piotrkowska 6
www.peron6.pl
tel 042-639 80 19


Wyświetl większą mapę

Materiał serwisu MMLodz:

20 wrz 2007

Ha Long - orient express


Igor - Znajomy polecił nam restaurację Ha Long, mówiąc, że jedzenie jest dobre i jednocześnie niedrogie.
Asia - Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, bo przez okna zawsze widziałam tam nakryte obrusami stoły i kelnerów witających gości od samych drzwi...
Igor - Miałem podobne obawy. Zawsze Ha Long utożsamiałem z knajpą ekskluzywną. Po wejściu do środka zastaliśmy szereg stołów nakrytych obrusami, oddzielonych od siebie stylizowanymi parawanami.
Asia - Znaleźliśmy sobie spokojny stolik pośrodku sali i już po chwili zjawił się koło nas kelner z kartami oraz zapalniczką (na stołach są bowiem świece). Warto dodać, że kelner ubrany był w białą koszulę, muszkę i kamizelkę. Wyglądał elegancko.
Igor - W restauracji jest 8 stolików sześcioosobowych osobowych oraz 7 – czteroosobowych. Wszystkie ustawione wzdłuż ścian. Lokal przypomina nieco tramwaj z wejściem po jednej a barem i toaletami po drugiej.
Asia - Kiedy zaczęliśmy przeglądać menu zdawało się ono nie mieć końca... dania z wieprzowiny, kurczaka, cielęciny, wołowiny, żeberek, kalmarów, żabich udek, kaczki, desery, alkohole...
Igor - Z ciekawości śledząc liczby przy wszystkich daniach, wyszło mi, że w Ha Long menu składa się z ponad tysiąca pozycji!
Asia - Ja postanowiłam skupić się na daniach pośrodku karty i zatrzymałam się na ryżu smażonym z rozmaitościami, był to ryż z trzema rodzajami mięsa (wołowiną, kurczakiem i cielęciną), warzywami oraz dodanym jajkiem. Do tego oczywiście woda bez gazu.
Igor - Ja wybrałem wieprzowinę smażoną z bambusem, przy czym kelner szybko zaproponował mi do tego dania ryż (gdyż nie jest on stałym elementem tej potrawy). Mogłem wybrać też frytki lub ziemniaki... ale jakoś mi nie pasowało to do azjatyckich potraw.
Asia - Po złożeniu zamówienia wyruszyłam na poszukiwania toalety. Drobna wskazówka od barmana pozwoliła mi ją zlokalizować (do końca i w prawo), jest to pomieszczenie tuż za barem, przed kuchnią. Jeśli chodzi o wygląd to nie mam się do czego przyczepić - wszystko było na swoim miejscu.
Igor - Po powrocie Asi ja poszedłem do toalety licząc, że może ja coś znajdę ;-) W męskiej toalecie panował porządek, było pachnąco i czysto.
Asia - Niedługo po tym jak Igor wrócił podszedł do nas kelner. Nasze dania naszykował sobie na stoliku obok, a nam podał najpierw sztućce i pałeczki, potem dania i dołożył jeszcze sosy.
Igor - Pyszna wieprzowina z bambusem zajmowała ponad pół owalnego talerza, pozostała część wypełniona była surówką. Ryż otrzymałem na dodatkowej miseczce. O ile do mięsa nie mam żadnych zastrzeżeń bo było pyszne, soczyste, pachnące i ciepłe, tak ryż nie spełnił moich oczekiwań – widać było że ugotowany był jakiś czas temu, a teraz został tylko podgrzany, prawdopodobnie w mikrofalówce.
Asia - Moje dnie również było na owalnym talerzu... i było ogromne! Góra pysznego ryżu, z kawałkami smażonych mięs, do tego chrupiące warzywa: brokuły, kalafior, fasolka. Do smaku jeszcze ananas, pietruszka, a całość połączona jajkiem. Na stronie internetowej można znaleźć te „wszystkie dania w restauracji przygotowywane sa indywidualnie dla kazdego z naszych gości”, jednak nie ma fizycznej możliwości aby w tak krótkim czasie usmażyć wieprzowinę czy kurczaka.
Igor - Dania podano bardzo szybko, co buzi podejrzenia, że niestety nie są przygotowywane na zamówienie lecz czekają gotowe na klientów. Nie zmienia do faktu, że jedzenie jest pyszne i bez konsekwencji nazajutrz.
Asia - Restauracja charakteryzuje się azjatyckim wystrojem. Stylizowane na dalekowschodnie lampy, obrazy. Do tego muzyka – cicha, nienarzucająca się, ale współczesna (mieszanka popowo-soulowa) raczej nie pasująca do wystroju.
Igor - Muzyka nie pasuje do wystroju, wystrój do eleganckich kelnerów, kelnerzy do cen, a ceny do lokalizacji. Ogólnie wszystko jest fajne, ale mało spójne.
Asia - Zjawiskowo wygląda też pani siedząca tuż obok wejścia (można ją zobaczyć prze szybę, przechodząc koło lokalu), jest to kelnerka internetowa tzn. przyjmuje na bieżąco zamówienia z sieci, przekazuje do kuchni, a potem wręcza kurierowi. I jest to jej jedyne zajęcie.
Igor - Mankamentem restauracji jest też (prawdopodobnie) brak tylnego wejścia. Bowiem podczas naszej wizyty przyjechało zaopatrzenie, dwóch panów wnosiło pudła chodząc przez środek lokalu.
Asia - Cieszę się, że tam poszliśmy, bowiem obawiałam się że w tej części Pietryny nie ma co zjeść w rozsądnej cenie. Ha Long jest dużo smaczniejszym miejscem niż pobliskie In Cento!
Igor - Warto przed uregulowaniem rachunku sprawdzić go dokładnie, bowiem jak głosi napis na początku menu – każda pomyłka to posiłek gratis – w trosce o zadowolenie klienta.

Wydatki:
ryż smażony z rozmaitościami – 14,90 zł
wieprzowina smażona z bambusem – 14,90 zł
ryż biały – 2,70 zł
woda niegazowana – 2,50
piwo – 5,50 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: +4
czas: +4,5
wystrój: +4
czystość: +5

Ogólna ocena:

Piotrkowska 152
www.halong.com.pl
tel 042-636 23 69


Wyświetl większą mapę

16 wrz 2007

Marmaris - tym razem baranina była


Asia - Zgodnie z zapowiedzą odwiedziliśmy ponownie Marmaris.
Igor - Zastanawialiśmy się, czy jeśli tym razem ponownie nie będzie baraniny, starczy nam samozaparcia aby przyjść do tego lokalu ponownie.
Asia - Temperatura nie zachęcała do siedzenia w ogródku, więc wybraliśmy miejsca wewnątrz... Wybraliśmy, to za duże słowo - najlepsze stoliki były zajęte, usiedliśmy zatem tuż koło wejścia. Ja miałam „oko” na salę, a Igor na kuchnię.
Igor - Z dziewięciu stolików, trudno wybrać najlepsze, a zajętych były cztery, z czego trzy przez palaczy. Szkoda, że w tej restauracji nie ma zakazu palenia.
Asia - Na stole znajdowało się jedno menu, choć z góry wiedzieliśmy, że przyszliśmy tu po dania, których nie było ostatnim razem, zaczęliśmy je przeglądać.
Igor - Zaraz po tym jak usiedliśmy i rozpoczęliśmy wybieranie dań, podeszła kelnerka aby wręczyć nam drugą kartę dań.
Asia - Bo o ile lokal wydał pieniądze na okładkę z tłoczonej skóry, to chyba zabrakło funduszy na kartki – zwykłe, pomięte czarno-białe wydruki, zapakowane w biurowe koszulki.
Igor - Kelnerka była zaskoczona, że tak szybko dokonaliśmy wyboru, bo jak mówiła Asia – wiedzieliśmy co chcemy zamówić. Dziewczyna na moją chęć złożenia zamówienia zareagowała panicznym „to ja pójdę po karteczkę” (do notowania).
Asia - Zanim Pani zapiała co wybieramy, kontrolnie zapytałam czy aby nasze dania dziś są. Były. Ja poprosiłam więc o pizzę Lachmacun i turecką herbatę.
Igor - Poprzednim razem chciałem zjeść Adana Szisz, ale dopatrzyłem się w menu, że jest to danie mieszane: cielęciny z baraniną. Dziś postawiłem na Kuzu Szisz czyli szaszłyk z kawałków mięsa baraniego. Kelnerka od razu spytała się czy mięso chcę dostać z ryżem czy z frytkami – ponieważ ryż mało kojarzy mi się z Turcją, wybrałem frytki. Do tego wziąłem też herbatkę.
Asia - Oczekując na danie wybrałam się do toalety, mając nadzieję, że jak wrócę, Igor nie powie, że naszych dań jednak nie ma (jak podczas poprzedniej wizyty). Toaleta był czysta, ale niestety trafiłam na moment gdy skończył się ręcznik papierowy.
Igor - Gdy wróciła Asia ja poszedłem do toalety (toaleta jest tylko jedna) umyć ręce. Najwidoczniej Asia skończyła też mydło, bo nie tylko nie miałem w co wytrzeć rąk, ale też nie miałem czym ich umyć.
Asia - Herbata została przyniesiona dopiero jak Igor wrócił. Podano ją w tureckich szklaneczkach, na fikuśnych podstawkach. Herbata jest czarna, dość mocna, z przyjemnym aromatem.
Igor - Popijając herbatę przestudiowaliśmy menu. Ceny potraw są umiarkowane, dodatkowo każde z dań jest dobrze opisane, a niezdecydowanym mogą pomóc zdjęcia wybranych potraw umieszczone nad kuchnią. Lokal, podobny do tych widzianych przez nas w Turcji, wygląd jak turecki bar mimo, że jest w nim obsługa i czas oczekiwania jest dość długi.
Asia - Mając dobry widok na salę przypatrywałam się dwóm Niemcom, którzy odwiedzili Marmaris. Kelnerka nie miała większych problemów aby się z nimi porozumieć i cierpliwie pomagała w wyborze potraw.
Igor - Po piętnastu minutach od zamówienia stanął przede mną talerz w ¾ zapełniony sałatką (czerwona kapusta, słodka cebula, sałata pekińska) do tego trochę frytek oraz na trzech patyczkach dziewięć kawałków mięsa. Baranina i frytki polane były sosem czosnkowym, o który poprosiłem (jeden z trzech do wyboru) podczas zamawiania.
Asia - Niestety, mojego dania nie przyniesiono w tym samym czasie. Postanowiłam wykorzystać ten moment na zanotowanie w notesie kilku pomysłów do pracy.
Igor - Wróćmy do mojego mięsa... Pyszne, soczyste, dobrze doprawione, dopieczone. Sos – o wyraźnym czosnkowym smaku, nie za ostry. Frytki – pierwsza klasa, wysmażone, ale nie przypalone. No i surówka z naprawdę świeżych warzyw.
Asia - Po dłuższej chwili kelnerka przyniosła dla mnie ”dodatek do pizzy”, to znaczy talerzyk z surówkami (czerwona kapusta, słodka cebula, sałata, pomidor i pietruszka) – podobnie jak Igor uważam, że była pyszna i chrupiąca. Wydało mi się to jednak cokolwiek dziwne, że do pizzy za 6 zł restauracja serwuje surówkę – zaczęłam podejrzewać, że pizza ma wielkość podstawka pod filiżankę.
Igor - W temacie surówek, warto dodać, że w Marmaris sałatka z serem feta i oliwkami zwana popularnie „grecką”, nazywana jest sałatką turecką. Chyba nie lubią Greków ;-)
Asia - Zanim zjadłam cały dodatek do pizzy, na stole przede mną pojawiła się Lachmacun – duża pizza na bardzo cienkim (przypominającym macę) cieście z mięsem mielonym, przecierem z pomidorów i prawdopodobnie sporą porcją chilli, bo co kilka kęsów musiałam całość przegryzać surówką lub popijać herbatą. Jak na danie za 6 zł była to duża ilość jedzenia.
Igor - Zrobiło się już późno. Zaraz po tym jak skończyliśmy jeść poprosiłem o rachunek. Pamiętałem aby wziąć gotówkę, bo w Marmaris nie można płacić kartą. Zapłaciliśmy w sumie 24 zł, co jak za posiłek dla dwóch osób nie jest dużo. Dopiero w domu zorientowaliśmy się, że nie podliczono nam do rachunku herbaty.
Asia - ... może to przez ten mój notesik? ;-)

Wydatki:
pizza Lachmacun - 6 zł
Kuzu Szisz – 18 zł
2 x herbata turecka – 0 zł (w menu kosztuje po 2 zł)

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +3
jedzenie: +5
czas: 3
wystrój: -1
czystość: +4

Ogólna ocena:

Manufaktura rynek
Łódź ul.Karskiego 5

Wyświetl większą mapę

30 sie 2007

North Fish - rybka bez kolejki

Igor: Czasem zgłodnieje i chadzam jeść samemu ;-)
Dziś znalazłem się w Manufakturze, czasem tu zaglądam gdy szukam czegoś do kupienia. No ale do rzeczy, tzn do jedzenia. Z założenia nie przepadam za fast foodami, ale nie jestem radykałem. Bywając w Manufakturze, czasem zaglądam do tej oazy fasfoodowej na pierwszym piętrze. Zawsze zastanawiam się wtedy, co kieruje ludźmi, mając tak szeroki wachlarz knajpek i tak stają w kolejce aby zjeść jakieś hamburgery z McD. Ja wolę North Fish.
Zaletą tego miejsca jest bez wątpienia, że nie ma kolejek (wszyscy cisną się obok po tłuszcze z McDonald's). Podają tu rybki wszelakie, w różnych postaciach.
No ale to jednak fast food, czyli burgerów tu nie brakuje. Poza kanapkami ze smażoną rybką, podawane są też filety, oraz rybki serwowane w kawałkach. Jak już wspominałem, byłem tu nie pierwszy raz. Za każdym razem próbuję czegoś innego, tak było i dzisiaj.
Nie ma tu kolejek, ale mimo to za każdym razem czekam na obsługę. Dziś np. podchodzę do kasy, a obsługująca pani nawet nie zwraca na mnie uwagi. Nawet słowa, że podejdzie za chwilę, nic.Zaraz podchodzi jakiś facet do lady, i okazuje się że przyszedł po zamówienie. Pani z obsługi, wtedy dopiero zaczęła coś tam przygotowywać dla tego człowieka... poruszała się jak mucha w smole. Będąc w restauracji moja cierpliwość jest dość duża, natomiast w fastfoodzie czekając w kolejce (której de facto nie ma) 2 minuty, zaczynam się niecierpliwić.
No łaskawie pani skończyła i spojrzała na mnie. Spytała się co podać. Powiedziałem, że mam mało czasu, więc spytałem co może mi zaproponować. Poleciła filet z pangi w delikatnej panierce, serwowana z sosem. Zgodziłem się i poprosiłem o frytki. Do wyboru dostaje się jeszcze jeden z trzech sosów: czosnkowy, ostry lub oliwkowy
Przyszykowanie wszystkiego trwało kilka sekund. Wadą North Fish jest to, że dania serwowane są na papierowym talerzyku, z plastikowymi sztućcami.
Samo danie smaczne, ryba dobrze wysmażona, panierka chrupka i pachnąca. Frytki nie przetłuszczone - i co ważne, soli się tyle ile chce. To duży plus w odróżnieniu do innych fastfoodów, gdzie nie raz dostawałem sól z frytkami.


Wydatki:
panga - 9,90 zł
frytki - 4 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +1
jedzenie: +3
czas: +2
wystrój: +1
czystość: +4

Ogólna ocena:

Manufaktura
Łódź ul. Karskiego 5
www.northfish.pl


Wyświetl większą mapę

26 sie 2007

Wook - in Czajna

Igor: Ostatni wakacyjny weekend, sobotnie ciepło i wspaniale. W sam raz na spacer po Łodzi.
Asia: Spacer tak nam się przedłużył, że koło 21 zaczęliśmy poszukiwanie jakiejś przekąski...
Igor: Każda knajpka na Piotrkowskiej, każdy ogródek był przepełniony. Nie było nawet gdzie szukać wolnego miejsca.
Asia: Akurat to z tego się cieszę, bo widać, że to miasto nocą żyje; ale faktycznie znaleźć puste miejsce z działającą kuchnią to było nie dala wyzwanie. O mały włos nie wylądowaliśmy w McD.
Igor: To była tylko “chwila słabości”. Wystaliśmy tylko kilka minut w kolejce, po czym zrezygnowaliśmy. Już wcześniej coś myśleliśmy o kuchni orientalnej,
Asia: a skoro na Pietrynie były tłumy to odbiliśmy delikatnie w bok i poszliśmy do Wook'a.
Igor: Jest to sieć, należąca do tego samego właściciela co restauracje Sphinx. Serwują tam dania kuchni orientalnej. Przynajmniej tak głosi napis nad wejściem do lokalu: “the authentic taste of china”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle co “smak Chin”.
Asia: Ponieważ było po 22 weszliśmy do środka aby się upewnić czy kuchnia jeszcze działa. Na szczęście tak, w soboty działają do północy. Wybraliśmy więc stolik na uboczu z podglągem na wejście, bar i kucharzy
Igor: Pierwsze na co zwróciłem uwagę, to na kompletnie nie pasującą do stylu restauracji muzykę. Na kilku podwieszonych do ścian ekranach, migotały obrazki z tv Viva, a z głośników dobiegała muzyka - głośna i raczej zachęcająca do tańców, a nie spokojnego jedzenia.
Asia: Mam nadzieję, że ta "rąbanka" leciałą tylko z okazji sobotniego wieczoru, ale to zawsze mogę sprawdzić w tygodniu ;-)
Igor: No ale do rzeczy. Kelner podszedł niemal od razu, nie musieliśmy na niego prawie w ogóle czekać. Sympatyczny, uśmiechnięty, ale widać było że trudny sobotniej wachty, dały mu już w kość.
Asia: Razem z menu położył przed nami czerwone podkładki z logo knajpy. I dobrze, bo przykryły źle wytarty stolik (lampki nad każdym stolikiem powodują, że widać każdy zaciek).
Igor: Potrawy poszeregowane są według kategorii. Nie ma podanej przy każdym daniu gramatury, ani cen. Tzn. cena jest, np. wszystkie dania z kurczaka kosztują 6 zł, makarony i naleśniki 4 zł...
Asia: i właśnie brak gramatury jest pułapką tego całego menu. Bo niby ceny niskie, ale żeby się najeść to należy zamówić np. zupę za 4 zł, mięso za 6zł, osobno surówkę i jeszcze makaron/ ryż... i się tych złotówek na rachunku się nazbiera.
Igor: To była nasza pierwsza wizyta w Wooku. Ale ja kiedyś coś słyszałem od znajomych, że tak właśnie jest, że komponuje się samemu co się chce zjeść. Jak dla mnie to zaleta, że nie jestem niejako zmuszany do "zestawów obowiązkowych" - za każdym razem można zjeść coś innego.
Asia: - No tak, a mnie to pozwoliło zjeść malutką przekąskę. Zanim jednak wybraliśmy dania podszedł kelner z pytaniem co nam podać do picia i od razu zaproponował wino chilijskie w małej buteleczce (wyciągnął je z kieszeni i postawił przed nami).
Igor: Tak! Chilijskie wino w chińskiej restauracji. Nie to, że liczyłem na chińskie, ale jakoś to nie pasowało. Poza tym ja byłem kierowcą, a Asia nie miała ochoty na alkohol, więc nie zamówiliśmy.
Asia: Kelner niepocieszony, ale z uśmiechem na ustach dał nam czas na wybór dań. Ponieważ było późno chciałam zjeść coś dosłownie na ząb. Wahałam się pomiędzy brokułami z czosnkiem a naleśnikami (są dwa rodzaje). Stanęło w końcu na naleśnikach wiosennych z mięsem, a do picia na mineralnej bez gazu, bez lodu i bez cytryny.
Igor: A ja miałem ochotę na kurczaka. Poprosiłem o kurczaka chrupiącego - paseczki fileta drobiowego w chrupiącej panierce. A kelner nie wiedzieć czemu, chciał mi wmówić kurczaka po seczuańsku - kawałki mięsa smażone z papryką chilli i orzechami ziemnymi. Zrezygnowałem więc z kurczaka i zamówiłem kaczkę chrupiącą - kawałki mięsa marynowane w ziołach. Do tego poprosiłem ryż po kantońsku - smażony z jajkiem, porem, marchewką i zielonym groszkiem. Uzupełnieniem miały być warzywa smażone - świeże, duszone z bambusem i grzybami mu. Do picia wziąłem lodową cytrynę - sprite z kruszonym lodem, podane wraz z plasterkami limonek.
Asia: Gdyby się okazało, że danie Igora jest dużo większe, to ja planowałam domówić kawałki banana w cieście, ale w końcu zrezygnowałam z tego deseru. Po złożeniu zamówienia postanowiłam odwiedzić toaletę - jak się okazało lokal nie ma własnego WC - należy korzystać z tej "kinowej"... cóż widać było że niedawno skończył się seans - papier na podłodze, ręczniki wysypujące się z kosza. Słowem - nic przyjemnego.
Igor: Po paru chwilach pojawił się kelner, ale nie ten sam, który przyjmował zamówienie. Coś tam mruknął pod nosem, domyśliłem się że spytał co dla kogo. Postawił napoje i poszedł.
Asia: Przede mną stanęła mineralna w butelce, oraz szklanka... z lodem i cytryną. Kelner ulotnił się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zaprotestować.
Igor: Kelner, który przyjmował zamówienie wydawał mi się bardziej kumaty, więc jego poprosiłem o podejście. Bardzo przeprosił za pomyłkę, zgonił na kolegę, który źle zrozumiał instrukcję. W sumie to była błahostka.
Asia: Razem z piciem na stole pojawił się kubeczek z widelcami i... pałeczkami.
Igor: Czas oczekiwanie na dania, spędziłem na oglądaniu wnętrza restauracji. Kilkaset czerwonych lampek na suficie, czerwone girlandy, czerwone krzesła, czerwona podłoga, czerwone podkładki pod talerze... Czy tak wygląda chiński dom publiczny? ;-) W kuchni, która widoczna jest dla wszystkich gości, stało trzech Azjatów. Coś tam między sobą dziabotali po swojemu, i tylko to było oryginalnie orientalne. T-shirty i czapeczki baseballowe, w które byli ubrani, jakoś mi orientem już nie pachniały... ale najważniejsze jest jedzenie.
Asia: Jedzenie, na które nie musieliśmy długo czekać. Kelner postawił przed nami maleńkie miseczki z potrawami. Na moim talerzyku leżały trzy naleśniki (średnica 2 cm, długość około 7) - czyli faktycznie przekąska, bo daniem tego nie można nazwać.
Igor: Ja dostałem trzy pojemniczki - jeden z ryżem, jeden z warzywami pływającymi w ciepłym wywarze, oraz jeden z kawałeczkami kaczki, które wyglądały jak szprotki z puszki. Asia od razu dostała do swoich naleśniczków specjalny sos, ja na swój musiałem chwilkę poczekać.
Asia: O ile naleśniki były łagodne w smaku, ciepłe i chrupiące, to sos był bardzo pikantny, ucieszyłam więc gdy Igor dostał swój - łagodny, miodowy w smaku.
Igor: Smak ryżu - nie było to nic wyróżniającego się, takie coś można zrobić w domu. Warzywa smaczne, choć wywaru mogło być nieco mniej a warzyw więcej. Kaczka... jak to kaczka. Troszkę poczułem się oszukany, gdyż w połowie pojemniczka z kaczką znalazłem niejadalną, bo tak suchą w smaku, białą kapustę. Mięsko było poukładane tylko na wierzchu miseczki. Smaku kaczce nadawał ten wspomniany sos, szkoda że był zimny, bo od razu schładzał mięso, a zimna kaczka do najsmaczniejszych nie należy.
Asia: Ja swoje naleśniki skonsumowałam dość szybko. Wolny czas wykorzystałam na rozglądanie się po restauracji. Nie jest to dobry lokal na romantyczną kolację we dwoje, bo ustawienie stolików nie zapewnia intymności. Raczej można tu zajrzeć w ciągu dnia na lekką przekąskę, ewentualnie na niezobowiązujący biznesowy lunch.
Igor: Ciekawe czy w ciągu dnia też jest tam tak ciemno? Zjedzenie wszystkiego, zajęło mi nieco więcej czasu niż Asi. Powiem szczerze, że wielkość widelców kompletnie nie jest dopasowana do wielkości tych pojemniczków, w których podają posiłki. Niemniej, smakowało mi. Nie było to nic, co mógłbym wspominać jako wspaniałą kulinarną podróż do Chin. Kelner, ten od podawania nam zamówionych rzeczy, przyszedł jeszcze gdy kończyłem ryż. Troszkę dziwnie się czułem, gdy poza zabraniem pustej zastawy Ani, kelner począł zabierać też te pojemniczki, które ja opróżniłem.
Asia: Jedzenie rzeczywiście nie jest powalające i niestety wspominało się jeszcze jakąś godzinę po wyjściu z restauracji.
Igor: Na koniec podszedł do nas kelner i zapytał się jak smakowało. Chciał nam jeszcze zaproponować deser, ale nie mieliśmy już na to ochoty. Poprosiłem o rachunek. Odłożyłem 10% na napiwek i położyłem pod rachunek, na podanej tatce. Wyjąłem też kartę płatniczą i zaczekałem. Kelner gdy ponownie podszedł, od razu zwrócił uwagę że trzymam coś w dłoni. Odparł, że “płacić można tylko gotówką, ale bankomat jest w pobliskim kinie”...
Asia: Na szczęście trochę gotówki przy sobie jeszcze mieliśmy. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że w tego typu lokalu, istniejącym już dość długo na mapie Łodzi nie zapłaci się kartą. Warto zapamiętać.

Wydatki:
naleśnik wiosenny z warzywami - 6 zł
kaczka chrupiąca - 6 zł
ryż po kantońcku - 4 zł
warzywa smażone - 4 zł
woda niegazowana - 3 zł
lodowa cytryna - 4 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa - +3
jedzenie - +2
czas - +4
wystrój - +2
czystość - +2,5

ocena ogólna:


Silver Screen
Łódź al. Piłsudskiego 5
www.wook.pl
tel 042-633 23 23


Wyświetl większą mapę

26 lip 2007

"Skrzydełko czy nóżka"

Ten nakręcony w 1976 roku film, jest jednym z naszych ulubionych. Główny bohater grany przez Louis de Funès jest niekwestionowanym mistrzem francuskiej kuchni. Jego książki kucharskie, przewodniki gastronomiczne i programy telewizyjne przyniosły mu wielki autorytet. Redaguje on przewodnik po najlepszych lokalach gastronomicznych nad Sekwaną. W tym celu w in cognito odwiedza paryskie restauracje, raz podając się za jankeskiego turystę, a innym razem przyodziewając żałobną woalkę. Za każdym razem wyposażony jest w zestaw sekretnych narzędzi i próbek, które pozwalają mu sprawdzić jakość serwowanych potraw. My także odwiedzamy różne lokale gastronomiczne. Różnica taka, że oceniamy w Łodzi, no i podczas wizyt raczej się nie przebieramy ;-)

19 lip 2007

Marmaris - barani wzork kelnerki


Igor - Jak już wspominaliśmy, wczoraj dotarliśmy do Whispresa „po długich poszukiwaniach”
Asia - Wcześniej zrobiliśmy bowiem, podejście do Marmaris
Igor - Jest to ponoć turecka knajpa, z ponoć tureckim jedzeniem, prowadzona przez Kurdów. Udało nam się ustalić tylko tą ostatnią rzecz.
Asia - Lady w środku, na którym wystawiane są potrawy, wyglądają profesjonalnie. Tzn autentycznie - przypominają te, które widzieliśmy podczas wycieczek do Turcji.
Igor - Zanim zdecydowaliśmy się zająć miejsce, coś mnie podkusiło aby spytać się kelnerki, czy można tam płacić kartą. Blondyneczka, zrobiła wielkie oczy, otworzyła usta jak ryba, pomyślała kilka sekund i stwierdziła że nie. No to mieliśmy dodatkowy spacerek do bankomatu po gotówkę.
Asia - Kiedy, wróciliśmy kolejna kelnerka podeszła do nas i podała nam karty.
Igor - Karty dań, bo menu tego bym nie nazwał - nieco sfatygowane jak na nową knajpę. Kartki w środku umieszczone w foliowych koszulkach, niektóre pozaginane aby tylko się zmieściły.
Asia - Wybór jest dość średni. Kilka dań z grilla, jakieś pizze, herbaty i desery.
Igor - i zupełny brak alkoholu, nawet tego lekkiego. A szkoda, bo może napilibyśmy się tureckiego wina.
Asia - Swoją drogą to dość dziwne, że brak jest nawet piwa. Stoliki stojące na zewnątrz, należą do jednego z browarów. No chyba, że kelnerka zapomniała nam podać tego sekretnego menu.
Igor - Albo wyglądamy na niepełnoletnich ;-)
Asia - Zaczęliśmy wybierać. Przyszliśmy z mocnym apetytem na baraninę.
Igor - To jedno z niewielu miejsc w Łodzi, gdzie serwuje się to mięso. Szkoda że tak rzadko, bo smak jest nieporównywalny do żadnego innego, z tradycyjnie podawanych w Polsce.
Asia - Pośród znajomych tureckich nazw, znalazłam dla siebie turecką pizzę Lahmacun. Charakteryzuje się ona tym, że wygląda jak duży pieróg. Zrobiona z dużo cieńszego ciasta, od tej włoskiej. Na wierzchu wysypana jest podpiekanym mielonym mięsem baranim.
Igor - Ja natomiast zamówiłem Adana Szisz – opiekane na grillu kawałki baraniny. Do tego, frytki i surówki.
Asia - Ponieważ pizza kosztowała niecałe 10 zł, zapytałam się kelnerki o wielkość placka. Gdyby okazał się za mały, domówiłabym od razu jakąś przystawkę lub deser. Kelnerka przyznała się, że jest w pracy pierwszy dzień, więc poszła do kuchni spytać się o wielkość dania. Kiedy doszła do miejsca gdzie przygotowywane są posiłki, pokazała mi przez cała salę i pół ogródka, mały talerz na którym podawana jest pizza.
Igor - Ja ten czas spożytkowałem na przeglądaniu menu i zastanawianiu się, czym by naszą uczte uzupełnić.
Asia - Kelnerka po chwili wróciła, zapisała nasze dwa dania i spytała się czy chcemy coś do picia. Ja zamówiłam herbatę turecką (nawet nie wiem o jakim smaku)...
Igor - ... a ja już nic nie zamówiłem, bo gdy podniosłem głowę, kelnerki już nie było. Starałem sobie to wytłumaczyć, że pewnie na nasze dania trzeba długo czekać więc kelnerka pobiegła już je zamówić. No ale miałem nadzieję, że wróci, aby usłyszeć co ja chciałbym się napić.
Asia - Poszłam do toalety. Trudno tam nie jest trafić, bo drzwi zdobi ogromny napis „toaleta”. W środku czysto i nic więcej o tym miejscu nie da się powiedzieć. Zwykła restauracyjna toaleta.
Igor - W tym czasie kelnerka wróciła, no i się zaczęło. Wróciła nie po to aby dopytać się, czy chciałbym się czegoś napić. Ona z góry założyła, że ja też zamówiłem herbatę turecką. Przyniosła dwie, stylizowane szklaneczki wypełnione napojem, takie same jakie widzieliśmy w Turcji. W czasie gdy stawiała „moją” herbatę, uprzedziła moje zdziwienie, od razu informując mnie że: baranina właśnie się skończyła i nie ma też mięsa na pizzę. Po czym z dziecięcą naiwnością i baranimi oczami stwierdziła, że „herbaty mogę zabrać jeśli Państwo nie chcą”. W tym momencie wróciła Asia.
Asia - Nie za bardzo wiedziałam, co się dzieje. Igor, powtórzył za kelnerką, że nie można podać nam dań, a kelnerka jeszcze raz dodała, że herbatę może zabrać.
Igor - I chyba to, że kelnerka nawet nie próbowała nas zatrzymać - jakbyśmy tylko jej przeszkadzali w oczekiwaniu na koniec zmiany, sprawiło że postanowiłem wyjść.
Asia - To była nasza najdziwniejsza i najbardziej kuriozalna wizyta w jakimkolwiek lokalu. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby obu naszych dań nie było, a kelnerka nie zaproponowała nic w zamian.
Igor - Ale to nie jest nasza ostatnia wizyta w tym barze. My tu jeszcze wrócimy, bo mamy apetyt na baraninę. Oby tylko tym razem wszystko było w porządku, bo w przeciwnym razie jestem pewien że nie będzie trzeciego ranu.

Wydatki:
0 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -4,5
jedzenie: ?
czas: 0
wystrój: -1
czystość: +4

Ocena ogólna:

Manufaktura rynek
Łódź ul.Karskiego 5

Wyświetl większą mapę

18 lip 2007

Whispers - pozytywnie najedzeni

Asia - W wakacyjną środę po długich poszukiwaniach (ale o tym kiedy indziej) zatrzymaliśmy się w ogródku Whispersa (grecko-cypryjska knajpa w Manufakturze).
Igor - To nie była nasza pierwsza wizyta.
Asia - Fakt, dzięki temu spokojnie możemy porównać to co było poprzednim razem z tym co teraz zastaliśmy.
Igor - Korzystając ze sprzyjającej aury, wybraliśmy sobie jeden ze stolików w ogródku. Nie musieliśmy długo czekać na kelnera, który pojawił się po kilku sekundach. Grzecznie nas przywitał i podał nam menu.
Asia - Z góry wiedzieliśmy, że nie poprzestaniemy na jednym daniu, bo oboje byliśmy bardzo głodni.
Igor - Wcześniej ustaliliśmy też, że mamy ochotę na mięso. Wybraliśmy najpierw przystawki. Ostatnio zasmakował mi ziemniak z tzatzikami, więc i tym razem postanowiłem go zamówić. Jest to tradycyjny ziemniak w mundurku (przekrojony na pół), podany na gorąco, polany sosem tzatziki.
Asia - Z powodu tzatzyków Igora, postanowiłam również wybrać coś czosnkowego ;-) a mianowicie pieczywo czosnkowe - ku mej radości przyprawione prawdziwym, wyciskanym ząbkiem czosnku.
Igor - Zanim zdążyliśmy wybrać danie główne pojawił się kelner. Bardziej lubię taką postawę obsługi, świadczy ona o zainteresowaniu się klientem.
Asia - Nauczeni doświadczeniem, postanowiliśmy zapytać "czy jest coś czego nie ma", gdyż nieraz informowano nas po przyjęciu zamówienia, że tego co wybraliśmy zabrakło.
Igor - Jako danie główne wybieraliśmy wśród mięs. Asia zamówiła wieprzowinę z ziemniaczkami i bukietem świeżych warzyw, a ja wołowinę z frytkami i gotowanymi warzywami. Do picia herbatę i sok jabłkowy. Napoje kelner przyniósł nam zaraz po złożeniu zamówienia. Nie wiedzieć tylko czemu, szklanka mojego soku jabłkowego przyozdobiona została ogromną ćwiartką pomarańczy. Ani to ładnie nie wyglądało, ani nie komponowało się smakowo.
Asia - Podczas składania zamówienia zapytałam o markę serwowanej herbaty i kawy. Miło zaskoczona byłam odpowiedzią, bo obsługa wiedziała o co pytam. Jest to zdecydowany plus, gdzieniegdzie bowiem na pytanie o rodzaj kawy można usłyszeć: "z ekspresu", a herbaty: "czarna". Czekając na jedzenie liczyliśmy, że kelner będzie wiedział czym jest "przystawka", gdyż podczas poprzedniej wizyty, zarówno danie główne jak i przystawkę dostaliśmy w tym samym momencie. Zdążyliśmy to powiedzieć, a z restauracji wyszedł kelner niosąc ziemniaczka i pieczywo.
Igor - Obie przystawki ładnie podane na dużych, kwadratowych talerzach. Taką przystawkę - ziemniaczka z tzatzikami, zamawiałem w tej knajpie już po raz trzeci, więc miałem do czego porównać. Tak jak za pierwszym razem, dostałem jedną połówkę ogromnego kartofla, to już za drugim były to dwie połówki mniejszego warzywa. Teraz dostałem cztery połówki, przeciętnej wielkości ziemniaczków. Niemniej smak był tak samo dobry.
Asia - Pieczywo czosnkowe to 2 kromki chleba tostowego, lekko podpieczone z prawdziwym czosnkiem (a nie z solą czosnkową czy granulkami, jak to bywa w innych lokalach). Do dekoracji był listek sałaty karbowanej. Ładne, smaczne i ciepłe.
Igor - Przystawki były bardzo smaczne, więc zjedliśmy wszystko niemal wylizując talerze ;-)
Kelner pojawił się dokładnie w tym momencie, w którym powinien - zaraz gdy odłożyliśmy sztućce. Kilka łyków napojów i znów pojawił się nasz sympatyczny kelner, trzymający w rękach talerze z naszym jedzonkiem.
Asia - Z uśmiechem postawił przed nami talerze i przyznał się, że zapomniał sztućców. Swoje niedopatrzenie naprawił dosłownie w kilka sekund. Przede mną leżały dwie sztuki sporego mięsa, ogromna ilość ziemniaczków oraz warzywa suto polane sosem winegret. Ale moje mięso nie smakowało jak wieprzowina...
Igor - ... a moje nie jak wołowina.
Asia - Doszliśmy do wniosku, że kucharz pomylił mięsa, więc gdy nikt nie patrzył zrobiliśmy szybką zamianę ;-) Teraz miałam już na talerzu wieprzowinę: soczystą, kruchą, jednak słabo przyprawioną (za krótko się marynowała?) i nie dość gorącą. Ilość sosu winegret, w którym kąpały się świeże warzywa dla mnie była ok, ale podejrzewam, że Igor kręciłby nosem.
Igor - Pierwsze wrażenie kiedy kelner postawił przede mną talerz - oj skromniutko. Na dużym talerzu, dostałem dwa kawałeczki mięsa (podmiana nic tu nowego nie wniosła), kilka średnich marchewek i brokułków, oraz porcję frytek. Mięso było podobnie jak u Asi, za krótko marynowane, ale co gorsza było tylko letnie. Frytki i warzywa były za to ciepłe i takie jakie powinny być - warzywa nie rozgotowane, a frytki nie ociekające tłuszczem, za to chrupiące i miękkie w środku.
Asia - Nie było już miejsca na deser.
Igor - Nie było. Sam byłem zaskoczony, jak danie które na pierwszy rzut oka wydawało się małe, może nasycić.
Asia - Całościowo wizyta była dobra, ale wpadka kucharza z mięsem spowodowała, że napiwek chcieliśmy zostawić tylko dla kelnera.
Igor - Dlatego też, gdy przyszedł nasz kelner spytałem jak dzieli się napiwkiem. „Kucharze mają inną stawkę, dlatego cały napiwek jest dla nas” odparł. Spytał się tylko czy będziemy płacić gotówką, czy może kartą. Szkoda to przyznać, ale możliwość zapłacenia kartą, jest jeszcze w wielu łódzkich lokalach szczytem luksusu.
Asia - Na sam koniec można dodać, że stolik przy którym siedzieliśmy, warto by było nieco dokręcić. Kołysał się zarówno w pionie jak i w poziomie.
Igor - Tak, ten stolik był dość osobliwy. Podobnie solniczka i pieprzniczka - dwie miseczki podane na talerzu, do których dodana była jedna łyżeczka.

Wydatki:
herbata - 4 zł
podwójny sok jabłkowy - 10 zł
pieczywo czosnkowe - 4 zł
ziemniak z tzatzikami - 8 zł
wieprzowina z warzywami - 23 zł
filet wołowy - 32 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa - +4
jedzenie - +3
czas - +4
wystrój - +3
czystość - +3


Ogólna ocena:


Manufaktura rynek
Łódź ul.Karskiego 5
tel. 042-632 41 29

Wyświetl większą mapę

PokazuJemy czytelników strony